Zbiorcze wydanie przygód Tintina to smakowity kąsek dla fanów, a tych na przestrzeni już prawie stu lat zebrało się przecież sporo. Wszak Georges Remi, szerzej znany pod pseudonimem Herge, stworzył tę postać jeszcze w latach 20. ubiegłego wieku, a przygody dzielnego dziennikarza i jego przesympatycznego gadającego psa Milusia tłumaczone są na ok. 90 języków, sprzedały się w zatrważającej liczbie 200 milionów egzemplarzy, a nawet zostały kilkukrotnie zekranizowane, w tym w 2011 roku w formie animacji przez samego Stevena Spielberga.
Komiksy z Tintinem ukazywały się w latach 1929-1986, ich lektura stanowi więc dla czytelników przede wszystkim niemałą wartość historyczną. Dziś warto zauważyć jednak też kilka rzeczy – przede wszystkim kontrowersje towarzyszące pierwszym zeszytom serii, zebranym właśnie w album Przygody Tintina tom 1. Oprócz wartości przygodowo-rozrywkowej wyrażonej z dzisiejszej perspektywy dość naiwną i infantylną fabułą, najwcześniejsze przygody tego bohatera przesycone były stereotypami, zawierały wyrażenia dziś uważane za rasistowskie (co zostało zresztą delikatnie ocenzurowane przez wydawcę, a i sam Herge na przestrzeni lat wprowadził do swojego dzieła wiele zmian i aktualizacji), a także obrazowały niejednokrotnie sceny przemocy wobec zwierząt, co szczególnie widoczne jest w albumie Tintin w Kongo.
Już pierwszy, podwójnie długi i utrzymany w czerni i bieli komiks Tintin w kraju Sowietów ma iście propagandowy charakter i obrazuje bolszewików jako głupich, złych i wiecznie nawalonych. Wybaczcie, że za to nie zamierzam akurat krytykować autora, niemniej jednak dziś trudno przeczytać ten zeszyt bez zgrzytania zębami, szczególnie kiedy główny bohater działa niczym Superman – jest w stanie jednym ciosem położyć rosłego draba czy uciec spojonemu wódką niedźwiedziowi (!), a wszędzie przyjmowany jest wiwatami i wydawanymi na jego cześć paradami. Kadry są ubogie w detale, slapstickowa akcja nie ma wiele sensu i gna na złamanie karku, a i sam bohater niespecjalnie daje się polubić. Nie dajcie się zniechęcić pierwszemu zeszytowi, bo jestem w stanie uwierzyć, że byłby do tego zdolny.
Tintin w Ameryce również pełen jest wszelkiego rodzaju głupotek i krzywdzących stereotypów, ale widać też, że autor stawia na bardziej spójny scenariusz, lepszą prezentację postaci i większą ilość humoru. Tintin wymyka się wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwom, a jego przygody przepełnia dynamika, której prędzej moglibyśmy się spodziewać po komiksie superbohaterskim. Nie straszne mu burze, spiski, zamachy. Potrafi prowadzić każdy pojazd, zna się na wszystkim, a to wystruga śmigło z drewna, a to przebierze się za kogoś. W pewnym momencie uchodzi z życiem nawet z zasadzki samego Ala Capone, co widzimy w zamykającym tom zeszycie Tintin w Ameryce.
Przygody Tintina tom 1 to ciekawa lekcja historii – dzięki albumowi możemy śledzić zmiany, jakie zachodziły nie tylko na świecie, ale na rynku komiksowym, w sposobie narracji czy wreszcie w metodzie rysowania, szczególnie, że Herge był w niektórych dziedzinach prekursorem, naśladowanym później przez całe pokolenia twórców. Z każdym kolejnym zeszytem seria ta tylko zyskiwała – nie tylko kolor, ale i szczegółowe tła czy lepszych bohaterów i chociaż nigdy nie byłem (i chyba już nie zostanę) fanem Tintina, to nie sposób nie zauważyć i nie docenić wpływu tej postaci na popkulturę i piętna, jakie zostawiła na całym komiksie europejskim. Wydania takie jak to stanowią świadectwo rozwoju komiksu jako medium, ale i warsztatu nieodżałowanego twórcy, jakim był Herge. Nawet jako początkujący scenarzysta i rysownik potrafił zaskoczyć kilkoma kadrami, dynamiką, perspektywą, a jego spojrzenie na świat było efektem czasów i środowiska, w jakim przyszło mu żyć. Kulturowy dorobek można czytać także, żeby czegoś się nauczyć, wyciągnąć wnioski i nie powielać pewnych błędów. Do tego Przygody Tintina tom 1 nadadzą się doskonale.
Tytuł oryginalny: Les Aventures de Tintin tome 1-3
Scenariusz: Herge
Rysunki: Herge
Tłumaczenie: Marek Puszczewicz, Daniel Wyszogrodzki
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 272
Ocena: 75/100