Lucyfer tom 3 – recenzja komiksu

Lucyfer Mike’a Carey’a zaskakuje w każdym tomie. Autor sięga po wiele mitologicznych motywów, miesza je, a z całości nie uzyskuje chaosu i banału, a spójną opowieść, w której każdy bohater ma swoje miejsce i żaden wątek nie jest przypadkowym wykwitem wyobraźni twórcy. Lucyfer tom 3 to najodważniejsza z historii i nie mam na myśli taniego skandalizowania, a śmiałe i dojrzałe posunięcia fabularne, prowadzące do przemyślanego zakończenia.

Strona komiksu Lucyfer tom 3

Album rozpoczyna historia Lilith, matki Mazikeen i jej ludu. Kobieta to dość swobodna w kwestiach seksualnych, co objawiło się między innymi tym, że jej potomstwo to de facto osobna nacja, liczebnością dorównująca populacji aniołów czy demonów. I tak jak z większością postaci Lucyfera, nie da się jej łatwo zaszufladkować, bo i podział na zło/dobro to kwestia chwiejna. Przy okazji dostajemy genezę Srebrnego Miasta oraz zarzewia wielu innych spraw, które odbiją się czkawką nie tylko Gwieździe Zarannej, ale i całemu Stworzeniu.

Główna fabuła prze dalej, a dokładniej kieruje się w stronę zagłady. Bóg przez duże „B” opuścił swój wszechświat i ten, pozbawiony jego obecności, zaczyna powoli się rozpadać. Na domiar złego pojawia się niejaki Fenris, czyli niszczycielski wilk z nordyckich sag, który dokłada się do zagłady. Świat Lucyfera również nie pozostaje bezpieczny, a nad Srebrne Miasto nadciąga armia Lilim pod dowództwem swej matki. Apokalipsa wisi w powietrzu i wygląda na to, że może w niej zabraknąć nawet anielskich trębaczy. Tymczasem dawny pan piekła musi działać ze skrzydlatymi eks-kumplami i pilnować się, aby ponownie nie upaść, tym razem ostatecznie.

Strona komiksu Lucyfer tom 3

Mały spoiler, choć raczej zachęcający do lektury niż zdradzający fakt psujący zabawę. Jahwe pojawia się tu fizycznie i nie jest to rola dobrotliwego dziadzi z brodą czy obrazoburcza jak w Kaznodziei. Carey podchodzi do chrześcijańskich wierzeń chłodno, ale nie stara się im urągać czy profanować. Jego aniołowie to istoty szlachetne i potężne, ale nie nietykalne i doskonałe. I nie inaczej jest z samym Bogiem. Ale skoro nawet diabeł w jego interpretacji to istota posiadająca honor i pewną moralność…

Trzeci tom Lucyfera wymaga pewnej weryfikacji w stosunku do innych serii Vertigo/DC Black Label, w których pojawił się wątek niebiański. Carey jest mniej poetycki niż Gaiman, ale lepiej od niego radzi sobie z prowadzeniem akcji i nawet gdy zbacza z głównego wątku, nie odchodzi o całe mile, jak zdarzało się to brytyjskiemu pisarzowi. Zgrzyt pojawia się w przypadku genezy upadku Gwiazdy Zarannej, a przynajmniej tego, jak ukazał go Garth Ennis na łamach Hellblazera. Ale tu już odsyłam do własnych poszukiwań, a najlepiej do poddania się opowieści, bo któż by szukał linearności w świecie DC?

Carey mógłby udzielać prelekcji jak dobrze napisać postać kobiecą. Panie grają tu kluczowe role, a co ważniejsze, są one zróżnicowane i nie popadają w męskie schematy. Jill Presto jako ofiara działań sił wyższych i jedna z kluczowych postaci dla dalszych wydarzeń. Mazikeen, partnerka i prawa ręką Lucyfera, do tego przykład wojowniczki idealnej. I przede wszystkim Ellaine Bellock, dziewczyna pokazująca, że boskość nie musi zaprzeczać człowieczeństwu. To nie wszystkie damy, o których warto pamiętać, ale ta trójka doskonale przyćmiła nawet głównego bohatera i jego pobratymców.

Strona komiksu Lucyfer tom 3

Tom zakończony jest opowieścią Nirwana. W roli antagonisty występuje w niej niejaki Jedwabny Człowiek, typ padlinożerny i dość odrzucający. Ale czyż tacy nie powinny czasami być ci źli? To opowieść o żałobie i próbie odpowiedzi na pytania o życie pośmiertne, ale i samą istotę śmierci. Powieść dość ciężka w treści, a prace Johna J. Mutha bynajmniej nie ułatwiają przejść przez nią szybkim krokiem. Niemniej na koniec mamy jeszcze jeden element, powiązany z głównym wątkiem, ale na tyle luźno, żeby Carey mógł zbudować samodzielną i co ważniejsze, niezłą historię.

DC Comics zwykło dbać o wizualną stronę komiksów z Vertigo i nawet nowe Sandman Uniwersum wygląda lepiej niż historie z herosami. Tom rozpoczyna P. Craig Russell, który już wcześniej pokazywał, że rozumie mistyczny wymiar Srebrnego Miasta, a w jego pracach czuć pewną renesansową siłę. No i artysta umie wspomóc scenarzystę w narracji, gdy trzeba. Dalej mamy nazwiska jak Ormston, Doran czy Kaluta, z których ten ostatni stworzył też kilka przepięknych okładek. No i wymieniony John J. Muth. Lucyfer tom 3 spełnia więc wysokie wymogi zarówno narracyjnie, jak i wizualnie. Spodobał mi się projekt Fenrisa. O ile Bigby z Baśni miał w sobie wilczą hardość, o tyle nordycki wilk to czysta włochata zagłada i każde jego pojawienie się zwiastowało coś niedobrego.

Gdy sięgałem po Lucyfera, byłem przekonany, że nie osiągnie on poziomu Sandmana. Ot będzie to dobry spin-off wybitnej serii. Mike Carey pokazał, że nie trzeba być twórcą postaci, aby fenomenalnie poprowadzić jej dalsze losy. Historia wymaga pewnej cierpliwości, bo autor bawi się licznymi wątkami, wprowadza wiele postaci i nie czyni ze swego bohatera niepokonanej i nieomylnej figury. Mimo iż on sam zachowuje się tak, jakby nią był. Dobrze stało się, że Egmont wybrał taką formę wydawania, a gdzieś w trzewiach czuję, że niebawem sięgnie po inne, niegdyś już wydane serie z Vertigo, a kontynuacja Baśni może być zapalnikiem do wznowienia oryginalnej serii. Tymczasem postać Lucyfera pojawia się w serii w ramach Sandman Uniwersum i choć to zupełnie inny już poziom, to polecam sięgnąć, choćby z samej ciekawości.


Okładka komiksu Lucyfer tom 3

Tytuł oryginalny: Lucifer Integral vol.3
Scenariusz: Mike Carey
Rysunki: Peter Gross, Ryan Kelly, P. Craig Russell, Marc Hempel, Ronald Wimberly, Colleen Doran, Michael William Kaluta, Dean Ormston, Zander Cannon, Jon J. Muth
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Egmont 2022
Liczba stron: 696
Ocena: 95/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?