Kapitan Ameryka tom 8: Amerykańscy marzyciele – recenzja komiksu

Kapitan Ameryka to jedna z postaci najbardziej spętanych własną tożsamością. Co prawda  Rogers był Nomadem, a ikoniczną tarczę nosili jego towarzysze, ale prawda jest jedna. Cap jest tylko jeden i może być nim tylko Steve Rogers. Jest jak Ozzy Osbourne w Black Sabbath. Niby można inaczej i nie jest wtedy źle, ale gdy jest po staremu, czujemy, że wszystko jest na swoim miejscu. Ed Brubaker to potwierdza, pomimo tego, że to on ukatrupił Pierwszego Avengera i na jego miejsce wstawił Bucky’ego Barnesa. Kapitan Ameryka tom 8: Amerykańscy marzyciele to album dość retrospektywny, gdzie wydarzenia z przeszłości mają dla obu Kapitanów poważne konsekwencje w teraźniejszości.

Strona komiksu Kapitan Ameryka tom 8: Amerykańscy marzyciele

W finale poprzedniego tomu Bucky Barnes trafił za kraty, a już niniejszy album informuje nas, że Jankesi przehandlowali go Ruskim, którzy ze swoją starodawną, barbarzyńską jak wszystkie inne zresztą tradycją, umieścili go w łagrze. Przez chwilę liczyłem na głębię i chłodny realizm w stylu Sołżenicyna, ale Brubaker wolał pozostać w klimatach marvelowskich. I dobrze, bo Bucky Barnes to heros, a w prawdziwym obozie pracy na Syberii mało jest miejsca na heroizm. Bucky tłucze się kolejno z największymi zabijakami Matuszki Rosji, gdy w kraju Wuja Sama jego bliskim udaje się wywęszyć pokątny spisek przeciw Zimowemu Żołnierzowi. Historia to typowa „więzienna” opowieść, gdzie klawisze to łotry nie mniejsze od współwięźniów, a perspektywa wolności jest odległa.

Kapitan Ameryka ma znaczną przewagę nad swoimi kompanami po fachu. Spora część jego kariery to działania na frontach II wojny światowej, a to pozwala szaleć kolejnym autorom niemal w nieskończoność. Tu pojawiają się wątki niegdysiejszego towarzysza Rogersa, który niefortunnie stał się jego wrogiem, chłopca o wielkim pechu i mocy oraz kolejnej inkarnacji Hydry. Coś dla fanów historii z sensacyjnym, szpiegowskim Capem, gdzie towarzyszami są Sharon Carter i Nick Fury, a nie Iron Man i Thor. Do tego powraca wątek „chudego” Steve’a i traumy z tym związanej.

Strona komiksu Kapitan Ameryka tom 8: Amerykańscy marzyciele

Bucky był niezłym Kapitanem Ameryką. Nie ględził, jak to kiedyś było dobrze, czasem zaklął, czasem kogoś postrzelił i pasował do świata po 9/11. Mimo jakości jego służby w tych barwach, był kimś w typie Azraela. Chwilowym następcą, niemal równie dobrym co oryginał, ale nie wystarczająco indywidualnym, by zagrzać fotel na dłużej. A widać to najlepiej po powrocie dziadersa Rogersa do swej roli. Brubaker pokazuje, że oryginalny Kapitan, choć niepoprawny idealista i trochę też wojskowy trep, jest nie do zastąpienia w dłuższej perspektywie. Parafrazując klasykę internetowej pasty – Rogers jest Kapitanem Ameryką, jak lew jest królem dżungli.

Było o Rogersie, czas na Barnesa, wszak to o nim traktuje w sporej mierze run twórcy Criminal. Pomysł przywrócenia Bucky’ego do żywych i to jeszcze jako byłego tajnego agenta Sowietów w innych rękach byłby porażką. I to z tych, którzy fani wyśmiewają latami. Ed Brubaker, człowiek od kryminałów i powieści szpiegowskich, zrobił z tej idei jeden z najciekawszych twistów fabularnych w historii Marvela. Z jednej strony na wskroś komiksowy w swym przerysowaniu, a z drugiej otwierający wiele ważnych wątków. Walka z wewnętrznymi demonami, relacja między dwoma zupełnie różnymi ludźmi niosącymi to samo brzemię i wreszcie świeża krew w Domu Pomysłów. Od debiutu Barnes wprawdzie nie grał pierwszych skrzypiec, ale ma się znacznie lepiej niż taki Red Hood, będący jednym z kilku post-Robinów.

Strona komiksu Kapitan Ameryka tom 8: Amerykańscy marzyciele

Za rysunki odpowiadają tacy ludzie jak Alan Davis czy Steve McNiven. Nie ma więc superbohaterskiej taśmówki, akcja w kadrach bywa ciekawsza niż można by spodziewać się po historii o człowieku ubranym w amerykańską flagę, ale najciekawszy jest tu zeszyt Captain America #616. Oznaczony tą symboliczną dla Marvela liczbą rozdział zbiera kilka shortów z okazji 70-lecia Capa i fabularnie oscyluje wokół wojennego okresu jego działalności. Coś więcej niż miły przerywnik między historią z Barnesem a potyczką z Hydrą. Godny tak znaczącej rocznicy, choć na miejscu amerykańskiego wydawcy zrobiłbym wokół tego znacznie większy szum, ale nie tak naciągnięty, jak kolejne batmanowe rocznice w ostatnich latach.

Run Eda Brubakera to pakiet startowy dla kogoś, kto chce poznać Kapitana Amerykę. Człowiek od kryminałów i szpiegowskich sensacji nie dość, że potrafił ująć to, co w Capie najlepsze i klasyczne zarazem, to jeszcze dokonał tego w swoim autorskim stylu. Kapitan Ameryka tom 8: Amerykańscy marzyciele nie jest przełomem jak albumy o zgonach i powrotach, ale skutecznie trzyma ich poziom. Swego czasu przez wiele lat większość tytułów z X-Men prowadził Chris Claremont i mutanci dobrze na tym wyszli. Ed Brubaker powinien w podobny sposób otrzymać na dłuższą metę tworzenie przygód Kapitana Ameryki i może w jego rękach kadencja Sama Wilsona miałaby więcej sensu, a sam Kapitan bardziej odpowiadałby obecnemu wizerunkowi USA.


Okładka komiksu Kapitan Ameryka tom 8: Amerykańscy marzyciele

Tytuł oryginalny: Captain America # 616-619, Captain America #1-10
Scenariusz: Ed Brubaker
Rysunki: Butch Guice, Steve McNiven, Alan Davis, Stefano Gaudiano
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 420
Ocena: 85/100 

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?