Zanim następuje to, z czego JLA: Wieża Babel słynie najbardziej, dostajemy kilka pomniejszych, ale całkiem ciekawych historii. W pierwszej z nich niejaki Julian September zmienia rzeczywistość probabilistycznym artefaktem. Znalazło się tu nawet trochę miejsca na osobiste dramaty spod znaku nietoperza. W kolejnej na złola wyrasta Adam Strange i jeszcze dalej widzimy opowieść powiązaną z nadchodzącą powoli u nas Ziemią niczyją. To wszystko jednak stanowi wycinek tego, na co stać Marka Waida. Autor pisał to wszystko jako uzupełnienie runu Granta Morrisona, który jest zresztą dostępny w Polsce. Twórca Przyjdź królestwo rozwinął skrzydła dopiero w głównej historii.
Nie ukrywam, że najbardziej czekałem na główną opowieść tego komiksu. Czyli jak to teść Batmana gwizdnął mu z szuflady kwity na jego ekipę i tymi kwitami ich uziemił. Kryzys rozwija się powoli i nie wiadomo kto właściwie uderza w herosów. Ra’s al. Ghul nigdy nie należał do łotrów szeroko oznajmiających światu swoją winę, a na winowajcę całego ambarasu wyrasta tu nie on, a jego zięć. Na jaw wychodzi, że wszystkie słabostki herosów wylazły od Batmana.
Co ma JLA: Wieża Babel, czego nie mają współczesne historie z tym zespołem? Przecież Waid gra typowo superbohaterskimi kartami. Kosmos, łamanie praw fizyki i tak dalej. Wszystko, co w historiach z Ligą było, jest i będzie normą. Ale jest inaczej. Pomniejsze historie ciężko osądzać, bo widać w nich unikanie spięć z dalszymi ewentualnymi pomysłami Morrisona. Historia ze „zdradą” Batmana w swym czasie była czymś świeżym, a nawet trochę szokującym. Choć realne konsekwencje są dużo mniejsze niż wielkich eventów, to psychologiczny wydźwięk jest niezwykle ciekawy, promieniujący do dziś. I to pomimo resetu i faktu, że obecni twórcy kilkukrotnie stawiali Ligę w obliczu paranoi Mrocznego Rycerza. Nie chcę pisać „kiedyś to było”, ale nawet najbardziej szalone pomysły wydawały się bardziej wyważone niż to, co następuje po sobie w najnowszym dziejach DC.
Howard Porter to cenione nazwisko, ale w Wieży Babel nie potrafię jakoś w pełni dostrzec powodów tej popularności. Z odbiorem jego dzieł z tamtego okresu mam jak niektórzy z pracami Johna Romity Jra. To, co niektórzy uważają za oryginalny i autorski sznyt, dla innych jest rysunkami rodem ze szkółki dla najmłodszych. Staram się być tu pomiędzy, ale mimika postaci jest momentami wręcz karykaturalna, jak w przypadku postaci Oriona. Ale już w głównej historii jest jakby nieco lepiej. Czyżby Porter nabrał wiatru w żagle? Superman i działanie nowego kryptonitu i całokształt uziemienia Ligi to momenty pełne napięcia i wiele zawdzięczają rysownikowi. A pośród tego wszystkiego Batman, teraz jakby mniej mroczny i unikający wzroku kompanów z drużyny…
Obecnie DC Comics zachowuje się jak dziedzic-utracjusz. Posiadacz wielkiego majątku po przodkach, który marnotrawi jego potencjał na czcze fanaberie. JLA: Wieża Babel pokazuje, że w mocno klasycznym składzie herosi DC mogą uczestniczyć w dojrzalszych przygodach, nawet pozostawiając wokół rdzenia historii superbohaterską otoczkę. Historia Waida pokazuje też zmiany w ukazywaniu Batmana. Zwykle był on człowiekiem od wszystkiego – choć nie pcha się na afisz, stanowi podwalinę Ligi. Ukazanie go jako elementu potencjalnie wywrotowego było czymś nowym w tamtym okresie. Dziś równie szokujące treści ładowane są do głowy czytelnika średnio raz na pół roku. DC, jak pisałem wyżej, roztrwania więc to, co ma najlepsze, ale zawsze można powrócić do dzieł jak JLA: Wieża Babel, oczekując na wiatr zmian.
Tytuł oryginalny: JLA: The Tower of Babel Deluxe Edition
Scenariusz: Mark Waid, Devin Grayson, D. Curtis Johnson
Rysunki: Howard Porter, Pablo Raimondi, Arnie Jorgensen, Mark Pajarillo, Steve Scott
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 280
Ocena: 80/100