Od czego by tu zacząć? Norton trafia do miejsca będącego pewną ostoją. Tymczasem dowiadujemy się, że wysadzenie Czarnej Stodoły nie było najlepszym pomysłem, a wielkie zło wręcz na to czekało. Światy się zapadają, a piątka bohaterów musi pojąć skomplikowaną strukturę multiwersum i swoje role, by móc cokolwiek zdziałać. Najważniejszą rolę zdaje się odgrywać tu Norton/Daniel, wciąż wzbudzający mój podskórny niepokój… Tu muszę się na chwilę zatrzymać i dokonać pewnego podsumowania.
Szósty tom Gideon Falls to właściwie jeden, powiększony objętościowo zeszyt, gdzie autor domyka wszystkie wątki. I nawet ktoś przykładający się do lektury może odczuć chęć powrotu do poprzednich albumów albo przynajmniej chwilę zastanowi się nad tym, co działo się w poprzednich tomach oraz jak umiejscowione są wydarzenia względem linearnego czasu. Na szczęście w dodatkach pojawia się ściąga, ale przez chwilę i tak można poczuć się zdezorientowanym. Mamy pięcioro istotnych bohaterów, kilka miejsc w różnych rzeczywistościach i jedynym łącznikiem jest to, że wszystkie nazywają się Gideon Falls. Obok Dzikiego Zachodu dostajemy steampunkową metropolię, a futurystyczna przyszłość przeplata się z realiami Roku 1984. I co ważne, różnorodność światów nie jest motorem cyklu, a wręcz narzędziem, które pomaga rozwinąć kanadyjskiemu scenarzyście swoją koncepcję.
Jest pewna rzecz, która w serii Lemire’a i Sorrentino podoba mi się szczególnie. Zło w Gideon Falls ma dla mnie boski wymiar. I nie chodzi mi o boskość lovecraftowskich Przedwiecznych, potężnych, ale dających się ująć w jakąś formę, a o tę metafizyczną nieskończoność. Przeciwnik Nortona i spółki przybierał co prawda owadzią formę, ale w szerszej perspektywie jest to raczej wizualizacja, mająca nastraszyć tych, którzy mogliby jakoś ograniczyć jego zapędy. Nie zmienia to faktu, że wydaje się czymś wiecznym, niezmiennym, strukturą rzeczywistości samą w sobie, która przez ludzkie działania została pozbawiona swych ograniczeń. Przy czym nie jest to coś przytłaczającego czy żadne tam uogólnienie, a mądrze napisany antagonista, co pokazuje niepokojący ścisły finał serii.
Dodatki w tym tomie zadowolą nawet tych, którzy, zaskoczeni niczym drogowcy na zimę stwierdzą, że Gideon Falls tom 6: Koniec to ledwie jeden zeszyt. Oprócz standardów, jak szkice czy rozmaite wczesne koncepcje i wypowiedzi autorów, dostajemy komiks, który był jakby prototypem opowieści o Czarnej Stodole. Nosi on tytuł Giętkie, miękkie podbrzusze i choć nie ma mocy Gideon Falls, to narysowany mroczniejszą i bardziej surową kreską Lemire’a ma w sobie potencjał. Jak się okazało, w pełni wykorzystany w postaci niniejszej serii.
Gideon Falls tom 6: Koniec finalizuje mocną serię Lemire’a i Sorrentino, zostawiając pewną furtkę na samym końcu. Choć może lepiej byłoby napisać, że wrota Czarnej Stodoły nadal są lekko uchylone… Niemniej pewnie wrócę do tej serii, a już na pewno będę ją polecał fanom złożonej i pomysłowej grozy, gdzie strachy mieszają się z ciekawymi wizjami alternatywnych światów. Jeff Lemire i Andrea Sorrentino obecnie tworzą komiks Primordial, który został już zapowiedziany przez Muchę na przyszły rok. To dzieło mające potężny potencjał. Tymczasem Gideon Falls dobiegł końca, a Eisner okazał się zasłużoną nagrodą, nie tylko za udany debiut, ale całokształt.
Tytuł oryginalny: Gideon Falls vol. 6: The End
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Andrea Sorrentino
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Mucha Comics 2021
Liczba stron: 128
Ocena: 85/100