Wszystko zaczyna się od halloweenowej przechadzki po cmentarzu Cypress Hills. Danny Ketch i jego siostra Barb mają jednak pecha. Trafiają na gangsterski meeting i szybko ponoszą tego konsekwencje. Barb zostaje ciężko ranna, a sam Danny również niemal ociera się o śmierć. Niemal, bo wśród stert złomu trafia na tajemniczy motocykl, a ten zmienia go w Ghost Ridera. Geneza jak u herosa kategorii C, ale Duch Zemsty zdecydowanie nim nie jest. Howard Mackie serwuje nasyconą grozą opowieść, gdzie wątek superbohaterski co prawda się przewija, ale współdzieli scenę ze znacznie mroczniejszą stylistyką.
Debiutanci muszą być nieco podbudowani przez starszych herosów. I tak dzieje się i w tym albumie. Pojawia się Punisher i to z czasów pierwszych tomów Epic Collection od Egmontu. Jest Spider-Man i Doktor Strange oraz grupa X-Factor. I tak jak w przypadku Castle’a, można się domyślić, kiedy mniej więcej spotkania miały miejsce. I były to piękne czasy, gdzie może było sporo miejsca na heroiczne przerysowania, ale ogół świata przedstawionego był jakby bardziej dla dorosłych. Ghost Rider już w poprzedniej inkarnacji był ponurym typem z adekwatnymi przeciwnikami, ale taki Blackout to typ nadający się do kroniki kryminalnej, a i sam protagonista nie odnalazłby się na kolacji z prezydentem.
Jakim Ghost Riderem jest Danny Ketch? To chłopak z przyzwoitej rodziny. Kochający brat i syn, posiadający dobrego kumpla i wpatrzoną w niego dziewczynę. Na dodatek nie jest to narcyz chełpiący się nabytą mocą, a stąpający twardo po ziemie osobnik. Jako Ghost Rider nie może być harcerzykiem, ale w metodach działania jest gdzieś pomiędzy Batmanem a Punisherem. Przyfasoli mocno, a czasem i odeśle kogoś w zaświaty, ale nie za często. I na pewno jest kimś adekwatnym do swojej epoki, co widać chociażby w momencie pojawienia się Johnny’ego Blaze’a. Jest jak metalowa kapela, ale nie klasyczna i bezkompromisowa, a raczej taka, której członkowie mają rodziny i widzą swe muzykowanie jako pracę, a nie sposób na przygodę. Jego ogień może poparzyć, ale tylko jeśli ktoś stanie w palenisku na dłużej.
Lata 90. to epoka, w której powstał niniejszy komiks, miała swe niepisane prawa dotyczące ilustrowania komiksów. Było ostrzej i brutalniej niż kiedykolwiek wcześniej. Jednocześnie bywało też kiczowato i VHS-owo. W historii Ketcha pojawia się jednak coś innego. Patrząc na prace Javiera Saltaresa i spółki przez chwilę można zwątpić, że to nadal świat Marvela. Znane postaci w oczywisty sposób rozwiewają wątpliwości, ale większość kadrów sugeruje, że to dzieło pokrewne Sandmanowi czy Hellblazerowi. Artyści rezygnują z typowych dla superbohaterszczyzny klisz, stawiając na nasycone horrorem kadry. Bywa krwawo, sporo tu cieni i potworów w nich ukrytych. I nie są to tylko rekwizyty, a realne strachy.
Ghost Rider: Danny Ketch to lektura wprost wymarzona na klimaty jesienno-halloweenowe. Nie jest to czysty horror, ale na pewno też nie zwykła opowieść superbohaterska. Howard Mackie pozwala sobie na wiele. Od kreacji brutalniejszych, skrzywionych antagonistów, poprzez sposób działania antybohatera, aż do zarysu świata przedstawionego. Nowy Jork to tutaj mroczna metropolia, do której lepiej pasuje antybohater jak Ghost Rider niż Kapitan Ameryka. Album ten to dzieło dla dojrzalszego odbiorcy, gdzieś tam zbliżający się nawet do poziomu Vertigo, ale mimo to zacumowany w świecie Domu Pomysłów. Nie wiem w jaki sposób i czy w ogóle komiks ten będzie kontynuowany, ale Ghost Rider zasługuje na więcej niż jeden występ, nawet tak płomienny jak ten.
Tytuł oryginalny: Ghost Rider #1-20, Doctor Strange Sorcerer Supreme #28
Scenariusz: Howard Mackie
Rysunki: Javier Saltares, Mark Texeira
Tłumaczenie: Robert Lipski
Wydawca: Mucha Comics 2023
Liczba stron: 524
Ocena: 85/100