W poprzednim tomie Eobard Thawne powrócił z pomocą Flasha i nie trzeba było długo czekać, by heros poniósł tego poważne konsekwencje. Odwrotny Flash kaptuje do swej bandy największych łotrów z panteonu Allena, by ostatecznie dołożyć swemu idolowi/adwersarzowi. Ale i on nie jest sam, zdążył bowiem przez lata zebrać wokół siebie cały zespół sprinterów, co tylko podkręca nieuchronną konfrontację. Meta to jednak opowieść przede wszystkim o starciu Allena i Thawne’a, gdzie autor z równym pietyzmem potraktował prędkościowe fajerwerki i wątki personalne. Co zresztą świetnie podsumowuje cały jego run.
Z Flashem Williamsona mam jak z muzykami, których zwykle nie słucham, ale mają w sobie to „coś”, co sprawia, że ten jeden kawałek totalnie mnie porywa. Autor tworzy przygodę godną serialu lub porządnego blockbustera i wiele z jego pomysłów dałoby radę na ekranie. Mamy sporo barwnych łotrów i po przeciwnej stronie taką samą ilość szybkonogich herosów. Jest kilka solidnych twistów fabularnych, pełnych emocji obyczajówek, razem wynoszących tytuł ponad średnią peleryniarską. Wszystko to jest wprost stworzone pod obraz kinowy, a finał całego runu Williamsona ostatecznie mnie do tego przekonał. Ale patrząc na poziom serialu stacji CW, ze skądinąd nieźle obsadzonym Grantem Gustinem i ciągłe perturbacje przy produkcji Flashpointu ze staczającym się Ezrą Millerem, pozostaje nam uzbroić się w cierpliwość…
Ostatni tom to powód do zastanowienia się, jak Williamson poradził sobie z postacią Flasha. Czy był kolejnym wyrobnikiem w stajni DC, powielającym przygody sprintera w nowej szacie? A może był dla niego tym, kim Grant Morrison dla Doom Patrolu? I chciałbym odpowiedzieć twierdząco na drugie pytanie, ale prawda tkwi pośrodku. Flash w rękach Williamsona rozwijał naprawdę zawrotne prędkości, ale nie kierował całej tej energii ku bardziej ambitnym ścieżkom. Czasem pojawiały się przebłyski czegoś więcej, ale szybko zagłuszały je standardowe superbohaterskie szarpaniny, czasem zakończone poważniejszą konkluzją, a czasem aresztowaniem łotra, który za dwa tomy i tak czmychnął zza krat. Ale nie chcę wyjść na marudę, któremu śmierdzi każdy lżejszy tytuł z superbohaterami. Flash był gwarantem dobrej lektury, lepszej od sztandarowych tytułów DC z Trójcą, które przerzucane od autora do autora do teraz są cieniem dawnej świetności. Run Williamsona pokazał, że warto zaufać jednemu twórcy, nawet jeśli pragnie dostarczyć jedynie, a może aż, dobrego show dla fanów trykotów.
Flash tom 15: Meta to sprawne zamknięcie wątków i godny finał widowiskowej serii. Williamson okazał się dżentelmenem na tyle, by nie pozostawiać następców w pełnym pędzie bez hamulców, ale pewne elementy na stałe zmieniły świat Barry’ego Allena. Oczywiście nie takie autorskie ślady potrafiły być przez DC pogrzebane, ale mam nadzieję, że Williamson będzie traktowany przez pracodawcę z szacunkiem. Chciałbym, aby scenarzysta jeszcze raz dostał pod swe skrzydła pierwszego biegacza DC, może tym razem w formie bardziej niezależnej miniserii, gdzie potencjał nie byłby hamowany przez ogólne prawidła uniwersum, a sam Flash w końcu zrównałby bieg z kolegami z Metropolis i Gotham.
Tytuł oryginalny: Flash vol.15: Finish Line
Scenariusz: Joshua Williamson
Rysunki: Rafa Sandoval, Howard Porter, Jordi Tarragona
Wydawca: Egmont 2022
Liczba stron: 156
Ocena: 75/100