Empireum: X-Men – recenzja komiksu

Kilka lat temu sporą popularnością cieszyła się gierka Plants vs Zombies, w której gracz stawiał roślinną defensywę przeciw falom podgnitych nieumarłych. Nie była ona wybitna fabularnie, ale cieszyła i dawała frajdę. Najwyraźniej twórcom Marvela przy okazji Empireum przypomniał się motyw wojenki florystyczno-trupiej i przywołali ją na nieco innych zasadach w tie-inie eventu z udziałem mutantów. Empireum: X-Men to, podobnie jak wspomniana gra, lekka i przyjemna rozrywka, posiadająca to „coś”, ale nie aspirująca do bycia złożonym arcydziełem.

Strona komiksu Empireum: X-Men

A wszystko (znów) zaczyna się od chwiejnej Scarlet Witch. Tym razem, zamiast mordować swych przyjaciół, wybrała wskrzeszenie kilku milionów ofiar ludobójstwa na Genoshy. Może byłoby to spektakularne odkupienie dawnych win, ale szybko zmieniło się w jeszcze bardziej spektakularną katastrofę. Tragicznie zmarli homo superior odrodzili się jako zombie i to w przededniu inwazji Cotati. A jakby tego było mało, X-Men mają na głowie babuszki z Agrokultu.

Czasem lubię komiksowe głupotki. Coś naprawdę nieangażującego emocji i myśli, ale przy tym nieobrażającego czytelnika i jego portfela. Empireum: X-Men takie właśnie jest. Mamy wątek magiczny z Wandą i Strange’em. Skoro o magii mowa, to i postać Magik wysuwa się tu na pierwszy plan. I mój faworyt – motyw z Explodey Boyem, debiutującym mutantem z adekwatną do ksywki mocą, który pojawia się tu aż w dwóch wariantach, prowadząc ze sobą przy okazji pełen humoru i emocji dialog. Jest lekko, ale nie infantylnie. Całe stadko scenarzystów zadbało, aby ten czteroczęściowy tie-in trzymał się zarówno zasad tytułowego crossoveru, jak i realiów świata mutantów.

Strona komiksu Empireum: X-Men

Zaskoczyła mnie liczba twórców zaangażowanych w tworzenie tego komiksu. Jak na cztery zeszyty jest ich naprawdę sporo, ale co najlepsze, nie odczułem tu chaosu i przeciążenia. Empireum: X-Men nie jest jakimś wizualnym majstersztykiem, ale dużo akcji, zombie, wojownicze roślinki i mutanci zapewniają wystarczająco wiele rozrywki. Historia ma też spory ładunek humorystyczny, zwłaszcza większość wydarzeń wokół geriatrycznego Agrokultu i chyba między innymi to sprawia, że zwykły tie-in jest lekturą dobrą, wartą więcej niż większość pobocznych historyjek, jakie dane mi było poznać.

Strona komiksu Empireum: X-Men

Empireum: X-Men pokazuje dość jasno, jak mutanci zdołali odseparować się od głównego świata Marvela. I że nawet przy okazji dużego eventu absorbującego niemal całe uniwersum, są niezależni. Podoba mi się to, a jeszcze bardziej fakt, że mimo poważnych tonów, w jakie celuje Hickman, da się jeszcze załapać na prostą przygodę z Dziećmi Atomu. Odnoszę jednak wrażenie, że można by z tego wyciągnąć opowieść dłuższą o dwa zeszyty. Występujący tu mutanci tworzą mieszankę mniej opatrzoną od Cyclopsa i spółki, a Agrokult wnosi, wbrew średniej swego wieku, ożywczą energię. Komiks to pozycja bardziej dla fanów X-Men Hickmana niż eventu Empireum, co warto szczególnie podkreślić. To tu zaczynają się pierwsze oznaki (kolejnych) problemów ze Scarlet Witch, a i z poczciwiną Beastem zaczyna być coś nie tak…


Okładka komiksu Empireum: X-Men

Tytuł oryginalny: Empyre: X-Men
Scenariusz: Jonathan Hickman, Gerry Duggan, Benjamin Percy, Tini Howard, Ed Brisson, Zeb Wells, Leah Williams, Vita Ayala
Rysunki: Jorge Molina, Andrea Broccardo, Matteo Buffagni, Lucas Werneck
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 132
Ocena: 70/10

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?