Empireum – recenzja komiksu

Jedną z ulubionych zagrywek scenarzystów komiksów superbohaterskich jest wyciąganie mrocznych i nieznanych dotąd faktów z przeszłości. A to, że ktoś, kto umarł jednak żyje albo że ulubiony heros w przeszłości zrobił coś bardzo brzydkiego i nie jest wcale taki fajny. Niektórzy mają jednak większe ambicje. Al Ewing i Dan Slott odkopują fakty z przeszłości Kree i Skrulli, które mogą zatrząść tymi imperiami w posadach. I to pomimo przełomowego wydarzenia w ich historii. Oto Empireum, czyli Marvel w skali kosmicznej, na dodatek przypominający sobie o jednej ze swoich dawnych gwiazd – Fantastycznej Czwórce.

Strona komiksu Empireum

Kree i Skrulle w świecie Marvela od tysięcy lat toczą nieustanną wojnę. Poza okresowymi zawieszeniami broni obie cywilizacje skaczą sobie do gardeł, a że obie są za duże, by jedna obaliła drugą, konfliktowi nie ma końca. Aż do chwili, gdy stosowne stronnictwa przypominają sobie o Hulklingu, członku Young Avengers, synu samego Mar-Vella i córki cesarzowej Skrulli. I tak zostaje on cesarzem zjednoczonych cywilizacji. Kimś, przy kim inni imperatorzy, padyszachowie to prowincjonalni sołtysi. Czyżby zapanował więc galaktyczny pokój? Nie w świecie Marvela, moi drodzy.

Punkt zapalny historii ma miejsce na tysiące lat wcześniej. Rozwinięta cywilizacja Skrulli, opierająca swe podboje na dyplomacji, trafia na planetę zamieszkałą przez dwie rasy – prymitywnych i brutalnych Kree oraz pokojową roślinną nację Cotati. Zmiennokształtni organizują więc coś na kształt turnieju, mającego wyłonić wybrańców, z którymi się skumają. Demokracja jednak ponownie zawodzi i pokojowi Cotati, mimo sukcesu, przegrywają z agresywnymi Kree. A dalszy ciąg historii Kree i Skrulli już znacie. Tymczasem Cotati wzrastali, czekając z floryczną cierpliwością, by odpowiednio uderzyć w swych niegdysiejszych oprawców. Z delikatnych kwiatów, jakimi wydawali się na początku, stają się ostrymi cierniami i w takiej sytuacji betonowi burmistrzowie małych miasteczek mogą okazać się bohaterami.

Strona komiksu Empireum

Fantastyczna Czwórka przez ostatnie lata praktycznie nie istniała. Czołowa gwiazda Marvela lat 60. i kolejnych w ostatniej dekadzie zniknęła w cieniu Avengers i X-Men, a nawet Strażników Galaktyki. Czy słusznie? Czasem lepsza absencja niż kiepskie przygody, o czym przekonali się fani mutantów. F4 powróciła i w Empireum odnalazła swoje niepowtarzalne miejsce. To nie siła uderzeniowa jak Avengers, a po prostu rodzina z niezwykłymi umiejętnościami. Slott znalazł miejsce na familijne akcenty, ale pozostawił wystarczająco dużo miejsca, byśmy nie zapomnieli, że to nie szeregowi Kowalscy. Richardsowie ubogacają ten komiks swymi rodzinnymi więziami i mam nadzieję, że Marvel ponownie o nich nie zapomni. Po tylu latach istnienia nadal są niepowtarzalni jako całość, a osobno są czymś więcej niż sumą całości.

Nie można pisać o Empireum bez wspomnienia kultowych historii z udziałem Kree i Skrulli. Tajna inwazja, Wojna Kree ze Skrullami, Operacja Galaktyczna Burza… Wszystkie te opowieści to niekwestionowane klasyki Marvela. Szczerozłote owoce czasów, w których powstały. Empireum z kolei to typowy twór swojej epoki. Jest nacechowany równościową filozofią, czasem  niedojrzale ukazaną, ale bardziej wyrobioną w porównaniu z poprzednimi latami. Co najlepsze, przekaz ten nie przeszkadza w prowadzeniu solidnej akcji, a nawet złowieszczym ukazywaniu potencjalnie mrocznej przyszłości. Fakt, że Cotati to roślinna cywilizacja również nie jest bez znaczenia, bo ekologia i ocieplenie klimatu to tematy żywe. Twórcom jednak zabrakło chyba czasu i pomysłu do pociągnięcia dalej tego tematu. W efekcie mamy trochę problemów współczesnego świata, a trochę klasycznego Marvela bez zobowiązań. Choć to i tak więcej niż robi konkurencja.

Strona komiksu Empireum

Sporo w tym komiksie roślin, ale nie wyobrażam sobie jakoś plansz w stylu Alcali czy Totlebena z Sagi o Potworze z Bagien. Empireum to dużo lżejsza rozrywka niż dzieło Moore’a. Może ciut ambitniejsza niż poprzednie crossovery z okresu Marvel Fresh, ale nie wykraczająca poza swe ramy gatunkowe. Tworzący tę historię rysownicy jak Valerio Schiti czy Pepe Larraz są więc idealnym wyborem, by ukazać czysto marvelowską zabawę. Nie można się tu nudzić, bo bywa spektakularnie, a gdy trzeba, to artyści odpowiednio tonują napięcie i emocje. Obszerne tomiszcze zawiera zarówno standardowe super-batalie, jak i familijne obrazki z F4 i romantyczne widoczki z Hulklingiem i Wiccanem. Wszystko ładnie się ze sobą zgrywa, ale najładniej wyszedł chyba patchworkowy zeszyt otwierający, czyli Incoming!, zapowiadający kolejne wydarzenia w Domu Pomysłów.

Empireum to crossover zadowalający. Mógłby być czymś naprawdę przełomowym, ale nadrabia swoje braki wieloma innymi rzeczami. Na przykład powrót Fantastycznej Czwórki do łask i co ważniejsze, ukazanie, że tradycyjna familia Marvela ma jeszcze wiele do pokazania i zasługuje na miejsce w pierwszym rzędzie. Autorzy ożywiają też kosmos Marvela, w którym nigdy nie była za cicho, ale powoli szykuje się coś naprawdę dużego. Dobrze, że nie zapomniano też o relacji Hulklinga i Wiccana, bo dobre z nich chłopaki, choć mam nadzieję, że jako para wyjdą z cienia swych nastoletnich wcieleń. Przy tym wszystkim dobrze się bawiłem i odważnie stwierdzę, że akurat ten event ma za jakiś czas szansę na zyskanie miana klasycznego. Oczywiście pod warunkiem, że nikt nie zepsuje jego efektów. Jeśli ktoś chce współczesnego Marvela na poziomie, to Empireum jest dla niego.


Okładka komiksu Empireum

Tytuł oryginalny: Incoming!, Road to Empyre: Kree/Skrull War, Empyre #0: Avengers, Empyre #0: Fantastic Four, Empyre #1-6, Empyre Aftermatch- Avengers, Empyre Fallout- Fantastic Four
Scenariusz: Ale Ewing, Dan Slott
Rysunki: Valerio Schiti, Peper Larraz i inni
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 416
Ocena: 80/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?