Doktor Strange tom 4 – recenzja komiksu

Doktor Strange to postać czasem pojawiająca się na głównej scenie, ale lepiej kojarzona z solowych występów. W czasie Marvel NOW! 2.0 nie miał łatwego życia. Kłopoty z magią i batalia z fanatykiem pozbycia się jej ze świata. Starcie z Lokim. A w tym wszystkim niejasną relację z dziewczyną, która nieopatrznie przyszła do doktora od magii po pomoc, a później sama musiała mu jej udzielać. Było więc sporo typowo czarodziejsko-superbohaterskiej akcji, ale nie bez podstawy obyczajowej i rozliczeniowej dla samego bohatera. W Doktor Strange tom 4 wszystko się kumuluje i zakleszcza w sposób, którego pozazdrościć mogliby autorzy legendarnych tytułów, których finał zostawił po sobie bolesny ślad.

Strona komiksu Doktor Strange tom 4

Nie tak dawno spekulowano na temat obecności Mefisto w serialu WandaVision. Ostatecznie diabeł się tam nie pojawił, ale kto wie, co i kogo przyniosą dalsze produkcje MCU. Tymczasem za sprawą odbudowy Las Vegas przez Strange’a powraca właśnie ów piekielnik. Wdzięczność to cecha obca diabłom, więc mag musi uporać się z niechcianą konsekwencją swego uczynku. Na szczęście nie jest sam. Aczkolwiek Doktor Strange tom 4 to nie crossover, jaki znacie, a wątek relacji z Zelmą nie został zapomniany.

Strange posiada wiedzę i zasoby mogące zrównać go z największymi mocarzami swego świata, co było zresztą wielokrotnie wspominane. Tymczasem pomijając magiczne potyczki, o których wie zazwyczaj tylko on sam i wąskie grono fanów hokus-pokus, niegdysiejsza gwiazda chirurgii dobrze rozumie się z herosami ulicy. Może to po prostu wspólna miłość do NY, a może fakt, że mimo zderzeń z niedającymi się nazwać ludzką mową bytami spoza czasu i przestrzeni Stephen Strange nadal pozostał tym, kim był zawsze? Trochę przemądrzałym arogancikiem, a trochę dobrym samarytaninem, co sprawiło, że przyciągnął do siebie tych bardziej ludzkich superludzi. W tym tomie wsparcia udzielają mu między innymi Iron Fist czy, niewidziany jakiś czas, Johnny Blaze. I może Strange nie jest tak blisko ulicy jak Constantine, ale z pewnością rozumie swą służbę lepiej niż natchniony wizjoner Stark czy żyjący moralnością epoki Trumana Steve Rogers.

Strona komiksu Doktor Strange tom 4

Gościnne występy w Doktor Strange tom 4 to nie taki sobie bonusik doklejony w celu lepszego zrozumienia historii z głównym bohaterem. Pojawienie się oryginalnego Ghost Ridera czy Scarlet Spidera to gratka dla fanów minionego Marvela. Zwłaszcza po okresie, gdy naprędce zmodyfikowane lub wymyślone na nowo postaci namieszały i odeszły. Nie bez powodu wymieniłem tę dwójkę, bo ich obecność ma w sobie nutkę nostalgii. I co najlepsze, nostalgii niewywołanej siłowo i gwałtownie, a z dużą dozą szacunku dla nich samych.

Omawiana seria z naczelnym magiem Marvela od samego początku nie mogła wstydzić się rysunków. Chris Bachalo, Gabriel Hernandez Walta i Frazer Irving dołączyli z godnością do listy ilustratorów Doktora Strange’a, którzy czują magię tej postaci. W tym tomie spore wrażenie zrobili na mnie Rod Reis i Damian Counceiro. Twórcy trzymają bezpieczny dystans między rzemieślniczą nudą a artystycznym szaleństwem. W efekcie dostajemy pozornie kolejne odcinki opowieści z superherosami, ale przedstawione w dość szczególny sposób. Ośmielę się nawet napisać, że Doktor Strange ma się najlepiej w kwestiach wizualnych z całego okresu Marvel NOW! 2.0.

Strona komiksu Doktor Strange tom 4

Po czterech tomach Doktora Strange’a z Marvel NOW 2.0! wciąż nie mam dość, choć poczytałbym również coś z klasyki. Poczynając od Jasona Aarona, każdy z autorów miał dobry i zarazem odświeżający pomysł na Mistrza Magii, nie idący w stronę równie radykalnych, co nietrwałych zmian. Pochwalić też muszę zbiorcze wydania tej i innych serii. Egmont postawił na mniej mainstreamowe cykle i miniserie, które średnią biły na głowę te wydawane w mniejszych gabarytowo tomach. I oby wydawnictwo zachowało podobną politykę w Marvel Fresh, być może nawet wobec flagowych tytułów, z którymi jest lepiej niż w Marvel NOW 2.0!. No i moja opinia w kwestii haniebnie małej liczby tytułów z Mistrzem Magii się nie zmieniła. Wciąż go mało, a te cztery tomy to ledwie kropelka w morzu.

PS: Dawno nie polecałem niczego muzycznego pod lekturę. I aby było klimatycznie, to włączcie wszystkie „piekielne” utwory nieśmiertelnych Australijczyków z AC/DC z nutką Black Sabbath.


Okładka komiksu Doktor Strange tom 4

Tytuł oryginalny: Doctor Strange: Damnation #1–4, Damnation: Johnny Blaze- Ghost Rider #1, Doctor Strange #386–390, Iron Fist #78–80, Ben Reilly: Scarlet Spider #15–17.
Scenariusz: Donny Cates, Ed Brisson, Peter David, Nick Spencer
Rysunki: Niko Henrichon, Rod Reis, Damian Counceiro, Szymon Kudrañski
T³umaczenie: Weronika Sztorc
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 372
Ocena: 85/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?