Nad Warszawą krąży widmo światowego kryzysu i zdaje się, że jedynym człowiekiem zdolnym mu przeciwdziałać jest Stefan Starzyński. Gdy państwowa kasa świeci pustką (cóż za ponadczasowa cecha narodowa…) kieruje on odezwę o pomoc do narodu. Jego aktywność znajduje aprobatę mas, ale elity nie są zadowolone, co sprowadza na niego kłopoty. I nie chodzi o stratę pieniążków przez krezusów, a ich pochodzenie… Tymczasem Zygmunt tropi ślady Bazyliszków, którzy zdają się być czymś innym, niż można było przypuszczać na początku, ale nie zmienia to faktu, że to nadal wielkie zagrożenie.
Czasem sensacyjne rozwiązania fabularne wydają się lepsze. Ale tylko czasem, co świetnie pokazuje tytułowa organizacja. Tobiasz Piątkowski miał wszystko, by ze swej serii uczynić huczny komiksowy kryminał, złożony jednak z dobrze znanych, nudnych składników. Zamiast tego podał nam intrygę z domieszką polityki i to nie tej podręcznikowej, a znanej zainteresowanym niuansami przedwojennej sceny politycznej. Tu autor moim zdaniem mógł pozwolić sobie na więcej, może nie skacząc głęboko w politykę, ale kilka komentarzy na temat ówczesnych władz by się przydało. Zwłaszcza, że duch Sanacji jest żywy do dziś, a wraz z nim wszystkie jego patologie.
Warszawa lat trzydziestych nie była mocarnym Nowym Jorkiem, ale na pewno miastem niezwykle progresywnym w skali europejskiej. Piątkowski ujmuje miejskiego ducha nie od strony wielkich dokonań, a tej zakulisowej i bynajmniej nie chodzi o polityczne gry na Belwederze. Wszystko opiera się na wąskiej grupie Bazyliszków, których ciężko zdefiniować. To oni burzą tu mit dawnej stolicy bez skaz. Grupa mordująca z oficjalnym logo, prężny półświatek i stróże prawa niewiele się od niego różniący. Wszystko to pasuje bardziej do Chicago z tamtego okresu, ale Piątkowski zadbał o to, by polski duch był żywy.
Obok wątku Bazyliszków autor nie zaniedbuje drugoplanowych postaci. Sam Sandi, czarnoskóry bokser o posturze gdańskiej szafy, który pasowałby do main eventów w Madison Square Garden, doskonale odnajduje się w warszawskich klubach, gdzie jego pięści są postrachem, a on sam zasługuje na choćby małą, solową opowieść. No i postać moim zdaniem widoczna w niewidoczny sposób, czyli Stefan Starzyński. Legendarny prezydent stolicy jest tu jedną z kluczowych postaci, ale jakimś dziwnym sposobem niknie wśród kryminalnej wrzawy. Wręcz wydaje się miotany przez wydarzenia dziejące się za jego plecami i o ile Sandi zasłużył na coś więcej, tak Starzyńskiemu należy się osobna prawdziwa biografia.
Wiesław Skupniewicz w Bazyliszki tom 2 ponownie zaprasza w warszawskie cienie, kryjące zabójczych apaszów, ale też zakulisowe intrygi elit. Szczególnie te ostatnie nadają komiksowi kryminalnego wymiaru. Mety z bram kamienic czynszowych wyglądają niebezpiecznie, ale chłodne kalkulacje możnych tamtego świata są o wiele groźniejsze. A wszystko to skąpane w ukochanym przez Skupniewicza mroku. Nie mogę też wyjść z podziwu nad jego projektem znaku Bazyliszków. Pełnego nadnaturalnej wręcz siły i złowróżbności.
Nie mogę napisać, że Bazyliszki tom 2 wyczerpał swą formułę. Dałoby się wycisnąć z tej opowieści nieco więcej, a gdyby naprawdę się postarać, mogłaby powstać prawdziwie długogrająca seria. Piątkowski i Skupniewicz zapraszają czytelnika do minionej już Warszawy, która była równie groźna co piękna. Podejrzany element zderzał się ze skorumpowanymi elitami, nierzadko odnajdując wspólny interes. Zwłaszcza, że ci drudzy doskonale wiedzieli, jak grać żywiołem przestępczym na własną korzyść. Album kończy pewne obiecujące cameo. Obiecujące, bo twórczości Piątkowskiego w konwencji historycznej chciałoby się więcej i częściej. Jego talent do łączenia polskiego ducha z zachodnią werwą narracji jest niebywały i liczę na kolejne tytuły jego pióra, nie tylko te związane z Leskim i spółką.
Tytuł: Bazyliszki tom 2
Scenariusz: Tobiasz Piątkowski
Rysunki: Wiesław Skupniewicz
Wydawca: Egmont 2022
Liczba stron: 72
Ocena: 75/100