Gotham jest w rozsypce, podobnie jak psychika Bruce’a Wayne’a. Miastem rządzi Bane, a pomaga mu ktoś, kto może być dla Batmana śmiertelnie niebezpiecznym wrogiem. To oczywiście Thomas Wayne, ojciec naszego bohatera i Batman z innej rzeczywistości, który jednak jest w swoich działaniach okrutnie bezwzględny. Swoich wrogów eliminuje, a nie unieszkodliwia, co czyni go skutecznym, ale i niezwykle brutalnym. Co więcej, w łapy łotrów wpada jedna z najważniejszych postaci z batmanowego świata i jeśli któryś z członków batrodziny pojawi się w mieście, zakładnik ma zostać zamordowany.
W Batman tom 12 – Miasto Bane’a King ma jeszcze w zanadrzu szokujące rozwiązania fabularne, ale to tylko kropla w morzu. A morze to pełne jest miałkich scen, niewiele wnoszących dialogów i chaotycznej, rwanej narracji, zdecydowanie za często zapędzającej się w retrospekcję – mniej lub bardziej udane i potrzebne. Wszystko to jest jednak bardzo nierówne, a dobre i interesujące fragmenty zdecydowanie za często przeplatają się z tymi wyraźnie słabszymi. King odkręca też to, co stanowiło o sile poprzednich tomów i tak relacja Batmana z Catwoman z dramatycznej znów staje się cukierkowa i mdła. Nie to, żebym nie lubił ich romansu, zmysłowej erotyki i sielankowych chwil na pięknie skąpanej w słońcu plaży – wręcz przeciwnie. Tylko jak to się ma do tego, co autor nakreślił w najwyrazistszych momentach poprzednich tomów?
Batman tom 12 – Miasto Bane’a to album „podwójny”, dość długi w porównaniu z poprzednimi, a przez to różnorodny pod kątem graficznym. Zobaczymy w nim zeszyty weteranów nietoperzowych przygód jak Tony S. Daniel, Mikel Janin, Clay Mann czy Mitch Gerards, jak i kilka nazwisk, które kojarzą nam się bardziej z Marvelem – jak John Romita Jr. I chociaż uwielbiam jego kanciasty sposób rysowania przygód Spider-Mana, Wolverine’a, Thora czy Czarnej Pantery, tak zawarte w niniejszym tomie zeszyty jego autorstwa mi nie pasowały i wybiły z rytmu. Całościowo jednak Miasto Bane’a wygląda dobrze – zupełnie jak poprzednie odsłony cyklu.
Na osobny akapit zasługuje tu czwarty Annual z tej serii, który wieńczy tom. Tom King i miłościwie mu rysujące Jorge Fornés i Mike Norton przedstawiają coś na kształt dziennika Alfreda Pennywortha, w którym przedstawia on codzienne życie kogoś takiego jak Mroczny Rycerz. W krótkich, czasem kilkustronicowych, a czasem nawet jednokadrowych opowieściach widzimy, z czym Batman zmaga się na co dzień: praca detektywa, ratowanie niewinnych, zagrożenia o ponadnaturalnym charakterze, klasyczni wrogowie. Aż szkoda, że regularne serie nie wyglądają tak beztrosko.
Nie chcę linczować Kinga, bo mimo wszystko większość jego opowieści stała przynajmniej na niezłym poziomie, ale nie da się ukryć, że Batman w jego interpretacji to równia pochyła. Scenarzysta o wiele lepiej czuje się ewidentnie w raczej krótszych komiksach i miniseriach, a 85 zeszytów i kilka Annuali to karkołomne zadanie nawet dla najbardziej doświadczonych pisarzy. Ten run powinien być o połowę krótszy – byłby wtedy dużo lepszy. Z drugiej strony King dostaje większe cięgi, niż na to zasłużył, ale tak samo przecież było z innymi odważnymi scenarzystami, którzy długo prowadzili swoje postacie – chociażby z Brianem Michaelem Bendisem czy Danem Slottem. Ja zachęcam, żeby przeczytać całą serię przynajmniej raz i wyrobić sobie na jej temat własną opinię.
Egmont nadgonił już główną serię przygód Gacka do zeszytów wydawanych w 2020 roku. Po Batman tom 12 – Miasto Bane’a pałeczkę przejmie autor, który do naturszczyków nie należy i już 19 maja ukaże się album Ich mroczne plany napisany przez Jamesa Tyniona IV. Jego run w Detective Comics oceniałem dość wysoko i chętnie zobaczę, jak wprowadza swoje rządy po Kingu.
Tytuł oryginalny: Batman Vol. 12: City of Bane
Scenariusz: Tom King
Rysunki: Tony S. Daniel, Clay Mann, Mikel Janin, Mitch Gerards, John Romita Jr., Jorge Fornes, Mike Norton i inni
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 312
Ocena: 60/100