Avengers: Bez drogi do domu – recenzja komiksu

Herkules w mitologicznej świadomości zajmuje pozycję o kilka oczek wyżej niż Thor, zwłaszcza u nas, choć popkultura ostatnimi czasy powoli zrównuje ich szanse. W Marvelu jednak syn Zeusa ustępuje Gromowładnemu na każdym polu. Nie jest tak popularny, silny, prestiżowy i nawet jego mocarność wydaje się licha wobec grzmotów i młotów. Ale nie jest też drugoligowcem i od czasu do czasu scenarzystom zdarza się dać mu większą rólkę. W Avengers: Bez drogi do domu Herc ma do powiedzenia dużo więcej niż zazwyczaj. Ale czy przedstawiciel Olimpu jest w stanie unieść ten ciężar?

Strona komiksu Avengers: Bez drogi do domu

Ambaras zaczyna się od córki Grandmastera, zwołującej ziemskich herosów w pilnej sprawie. A jest nią upadek Olimpu, do którego przyczyniła się Królowa Nocy i jej poplecznicy. Losowa zbieranina Mścicieli nie radzi sobie z przeciwnikiem śpiewająco, ale dzięki temu autorom udaje się wpędzić ją w wir wydarzeń, do których słowo „heroiczny” pasuje w pełni i nie jest tylko napompowaną frazą. Nieustające bitewki przerywane są iskrzącą relacją na linii Hawkeye-Hulk, „rdzewieniem” Visiona czy mierzeniem się Herkulesa ze swoim dziedzictwem. Jest więc superbohaterskie łub-łub, ale podszyte czymś rozwijającym bohaterów.

Mimo to, sięgając po ten tom musicie odpowiedzieć sobie na małe pytanie. Czego oczekujecie po komiksie z herosami? Czegoś wywołującego więcej niż dreszczyk emocji i frajdę z przygody, jak Vision? A może po prostu dobrej, dynamicznej, ale nie ogłupiającej i ładnej opowieści z superludźmi? Bo Avengers: Bez drogi do domu to trochę bardziej ta druga opcja, ale przy tym nieangażująca czytelnika w rozpasany na kilka tomów pusty event, prowadzący do kolejnego kryzysu i tak dalej. Ewing i pozostali scenarzyści przypomnieli nieco czasy hegemonii Bendisa, gdy wielkie widowiska były jednocześnie efektowne i efektywne dla bohaterów Marvela.

Strona komiksu Avengers: Bez drogi do domu

W komiksie pojawiają się rysownicy, których nawet niedzielny fan Marvela może skądś kojarzyć. Może nie legendarni mistrzowie ilustracji, ale solidni profesjonaliści, potrafiący oczarować w swej kategorii, ale nie próbujący dać czytelnikowi nic poza ładnymi widokami i komiksowym odpowiednikiem efektów specjalnych. Podobają mi się projekty Królowej Nocy i jej podopiecznych. Łączą w sobie popkulturowego helleńskiego ducha z mroczniejszymi klimatami – sama zresztą antagonistka wydaje się być zapomnianą siostrą gaimanowskiej Śmierci. Najlepszym momentem jest jednak rozdział, w którym narracji przewodzi Vision, gdzie herosów jest mnogo i co ważniejsze, ten stadny pokaz ma swój sens i pokazuje żywotność Domu Pomysłów.

Strona komiksu Avengers: Bez drogi do domu

Avengers: Bez drogi do domu to luźniej osadzona opowieść, łącząca się bezpośrednio Avengers: Nie poddamy się. I tam i tu wszystko opierało się na niezobowiązującej przygodzie, angażującej herosów, którzy nie należą do aktualnego składu Mścicieli, a marnowali się na bocznicy. Do tego cameo legendarnego Conanai to zgrabnie zamknięte w konwencji tej historii. Marvel potrafi dać swoim bohaterom zajęcie, nawet jeśli nie są to działania zajmujące całe uniwersum. Choć wydawnictwu nadal zdarzają się poślizgi, to idzie ono dziarskim krokiem w porównaniu z konkurencją, która już od paru lat stara się posprzątać chaos w swym uniwersum, ale jakoś zapomina przy tym o prowadzeniu przyzwoitych bieżących wydarzeń… Po tej historii chciałoby się więcej Herkulesa i nawet powrotu pewnego romansu sprzed lat, który niesłusznie został wygaszony.


Okładka komiksu Avengers: Bez drogi do domu

Tytuł oryginalny: Avengers: No Road Home
Scenariusz: Mark Waid, Jim Zub, Al Ewing
Rysunki: Carlo Barberi, Sean Izaakse, Paco Medina
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawca: Egmont 2022
Liczba stron: 268

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?