Fani gier osadzonych w niedalekiej przyszłości nie mają na co narzekać. Dostali w tym roku Detroit: Become Human (recenzja tutaj), a rok temu wyszły dwie dobre, polskie produkcje – Ruiner i Observer. A do tego jeszcze w tym roku otrzymamy, tak ciekawe tytuły, jak BRUCE: The Game czy The Last Night. Między tym wszystkim mamy grę niemieckiego studia Deadalic Entertainment.
State of Mind jest przygodówką z akcją osadzoną w Berlinie w 2048 roku. Zastajemy mroczny świat, pełen wielkich korporacji, które toczą walkę z terrorystami, przeciwstawiającymi się ich wizji przyszłości. Ludzi z takich stanowisk, jak recepcjonista, policjant, ratownik wyparły boty, którym designem najbliżej do droidów z trylogii prequeli Gwiezdnych Wojen. A każdy obywatel posiada własne ID, do którego dostęp ma każda postać.
W tymże świecie wcielamy się w dziennikarza gazety The Voice, Richarda Nolana, będącego w opozycji dla postępującego postępu technologicznego. Doznaje on wypadku jadąc taksówką i ląduje w szpitalu. Tu właśnie zaczynamy naszą przygodę i poznajemy mechanikę gry. Jest ona prosta i sprawia, że gra praktycznie sama się przechodzi. Ten swoisty samouczek jest na plus, bo z wszystkim zapoznajemy się, przechodząc test, który ma na celu sprawdzić sprawność Richarda (co w pewien sposób skojarzyło mi się z Łowcą androidów Ridleya Scotta). Po stwierdzeniu drobnych problemów z pamięcią zostaje odesłany do domu, w którym nie zastaje swojej żony i syna. I tyle wystarczy w temacie Nolana, bo poza nim sterujemy Adamem Newmanem, również dziennikarzem, który żyje w City5. Podobnie, jak Richard, doświadcza wypadku i jego konsekwencji. Obaj bohaterowie mają na celu poznanie przyczyn swoich problemów i nie raz przyjdzie im ze sobą współpracować.
Zatrzymajmy się przy Richardzie i Adamie. Są swoimi przeciwieństwami, co widać w ich charakterach, zachowaniu. Nolan jest mniej przyjaznym typem, mającym trudne relacje z rodziną, a jak wspomniałem wcześniej, do każdej nowinki odnosi się pogardliwe. Za to Adam jest bardzo rodzinny i z otwartością przyjmuje, to co oferuje mu postęp. Ten kontrast jeszcze bardziej podkreśla ubiór obu bohaterów, jak i miasta, w których żyją. Berlin jest mroczny, zamieszkany przez kryminalistów, a sam Richard ubiera się w ciemne ubrania. Za to City5 jest piękną metropolią, przez co wygląda jak utopijne miasto przyszłości. A Adam ubrany jest w jasne, idealnie skrojone garnitury.
Historia przedstawiona w State of Mind jest jej największą zaletą. Zadaje wiele ważnych pytań, jak np. granica między tym, co jest realne, a wirtualne. Do tego świetnie nawiązuje do naszych czasów. Mamy tu zamachy terrorystyczne, wszechobecny monitoring w postaci m.in. mediów społecznościowych czy wirtualny seks. Jest również wielowątkowa, z wieloma zwrotami akcji i kilkoma ciekawymi postaciami (w kilka z nich przyjdzie nam się epizodycznie wcielić). Może i kilka z nich jest sztampowa, bo spotkamy bardziej rozwiniętego bota, szalonego naukowca, ale idealnie sprawdzają się w tej fabule. W grze również mamy kilka decyzji do podjęcia, ale większość z nich nie niesie za sobą większych konsekwencji. Tak jak w przypadku gier Telltale, są bo są. State of Mind ma ładnie zaprojektowane lokacje, które działają na zasadzie kontrastu, jak w przypadku Richarda i Adama. Niestety, brakuje w nich życia, co często psuje immersje. Niby mamy tam żywych postaci, a tylko kukły stojące w miejscu. Wyjątkiem jest nocny klub, gdzie można zobaczyć kilka tańczących NPCów. Trochę słabo. Sytuację ratują momentami wiadomości radiowe, które można usłyszeć w niektórych miejscach. Na plus fakt, że jest ich sporo i poszerzają wiedzę o świecie, a i wychwycić można kilka wieści z życia Warszawy.
W grze, jak na przygodówkę przystało, dostaniemy do rozwiązania kilka zagadek. I jeśli liczycie na jakieś wyzwanie, to od razu mówię – są one prościutkie i kilka razy miałem wrażenie, że tylko sztucznie wydłużają czas rozgrywki. Podobnie jest z etapami zręcznościowymi, w których będziemy musieli sterować dronami. Pasuję one, jak pięść do oka, bo kompletnie nie pasują do klimatu gry i wytrącają z akcji, bo są często umieszczone w newralgicznych dla historii momentach.
Ostatnią najważniejszą kwestią jest grafika. Przyznam, że na początku miałem z nią problem, ale po chwili grania przyzwyczaiłem się i stwierdzam, że idealnie wpasowuje się w klimat produkcji. Jedyne zastrzeżenie mam do modeli twarzy kobiet, które są po prostu brzydkie, przez to, że składają z wielu kanciastych elementów. Jednak idzie to przeżyć.
State of Mind to gra, która mogłaby być świetna, a tak jest tylko niezła/dobra. Sama historia jest fantastyczna i nie powstydziłby się jej sam William Gibson. Gdyby w świat tchnąć trochę życia, a kilka elementów poprawić, ewentualnie usunąć, to mielibyśmy niesamowicie klimatyczną, wciągającą produkcję. A tak mamy tylko dzieło, którego potencjał nie został do końca wykorzystany. Na koniec dodam tylko, że grę ukończyłem w około 10 godzin, co jest niezłym wynikiem, ale podejrzewam, że można wycisnąć jeszcze więcej poprzez czytanie i słuchanie wszystkiego, co zobaczymy po drodze.
Grę kupicie na Kinguin.net
Ilustracja wprowadzenia: PlayStation