Shenmue III – recenzja. Yu Suzuki serwuje nam powrót do przeszłości

Shenmue III nie będzie grą roku. Wiele osób od siebie odrzuci, większość nawet nie weźmie jej do ręki. Nie ma to jednak znaczenia, bo trzecia część sagi nie jest dla wszystkich. Shenmue III jest laurką dla fanów twórczości Yu Suzukiego i to przede wszystkim ich ma zadowolić.

Moje pierwsze spotkanie z Shenmue ograniczało się do przeczytania artykułu zamieszczonego w magazynie Click!. Byłem wtedy dzieciakiem, który nie rozumiał jeszcze, o co w tym wszystkim chodzi. Jednak z jakiegoś powodu gra bardzo zapadła mi w pamięć, co ostatecznie doprowadziło do ogrania remasterów dwóch odsłon oraz Shenmue III. Muszę przyznać, że mój młodzieńczy sentyment przerodził się w dojrzałą fascynację pracą Yu Suzukiego.

Produkcja ukazuje dalsze losy Ryo Hazukiego – nastoletniego adepta sztuk walki z Japonii. Po tym, jak ojciec głównego bohatera został zamordowany przez tajemniczego wojownika, postanawia on wziąć sprawiedliwość w swoje ręce. Chęć zemsty Japończyka powiedzie go z ojczystego Kraju Kwitnącej Wiśni aż do Chin, rzuci przeciw przestępczemu kartelowi oraz pozwoli zbadać historię tajemniczego artefaktu. Fabuła potrafi wciągnąć, choć mocno przypomina średnio budżetowe filmy akcji o karatekach. Całość jest jednak na tyle skomplikowana, że bez znajomości pierwszych części raczej ciężko odnaleźć się we wszystkich niuansach.

Zobacz również – Pokemon Sword/Shield – recenzja gry. Nowa konsola, stare Poki!

Shenmue III to sequel stworzony według wszelkich prawideł znanych z początku tego wieku i to w bardzo dosłownym znaczeniu. Gdyby nie unowocześniona oprawa graficzna, studio Ys Net śmiało mogłoby wydać ją w 2004 roku i zapewne wtedy okazałaby się hitem. Po osiemnastu latach od premiery dwójki, nowa odsłona nie zalicza się już nawet do retro tytułów, ale jest wręcz archaiczna. Przyjemnie archaiczna.

Gra ma mnóstwo bolączek, które współczesnego gamera mogą doprowadzić do szaleństwa. Twórcy każą nam latać z jednego końca lokacji na drugi i z powrotem, wielokrotnie wypytywać o to samo różnych bohaterów, codziennie poświęcać czas na pracę (rąbanie drewna, łowienie, obsługę wózka widłowego) – bo nasz Ryo stale jest biedny. Często błądzimy po lokacjach, bo na minimapie nie uświadczymy krzyżyka wskazującego cel. Każda wędrówka kończy się na jeden z trzech sposobów: rozmową, walką lub sekwencją QTE. Kiedy jednak kolejno ogrywamy pierwszą, drugą i trzecią część, to wcale tego nie odczuwamy. Przesiadka jest tak naturalna i miła, że maskuje wszelkie niedogodności.

Zobacz również: Będzie grane! – czyli growe premiery grudnia

Gra bardzo szybko wessała mnie do swojego świata. Wpadłem w wir zbierania pieniędzy, ostro trenowałem ciosy, mój Ryo codziennie stawał się silniejszy. Miałem świadomość, że to co robię, powinno mnie nużyć. Nie odczuwałem jednak monotonii. Lubiłem łowić ryby i rąbać drewno. Stało się to normalnym elementem mojego wirtualnego dnia.

Powiew świeżości wnosi bardziej rozbudowana warstwa role-playowa. Od trójki mamy możliwość zwiększania statystyk bohatera, czyli wytrzymałości oraz siły. Podnoszenie tych współczynników ma również pośredni wpływ na wzrost umiejętności kung fu, co doceniamy w walce. To jednak nie wszystko.

Wcześniej zielone kule w lewym dolnym rogu ekranu pojawiały się jedynie podczas walki i reprezentowały życie Ryo. Od teraz widoczne są cały czas. Obrazują nam stale zmniejszającą się wytrzymałość protagonisty. Kiedy spadnie do końca Hazuki nie będzie mógł biegać, a w bitwie położy go byle cios. By tego uniknąć wystarczy go odpowiednio odżywiać. W moim przypadku karateka zajadał się niemal wyłącznie czarnym czosnkiem, który bardzo szybko uzupełniał wytrzymałość.

Zobacz również: Tomasz Zubilewicz prezentuje pogodę w Death Stranding! Wyjątkowy spot od PlayStation!

Na plus zasługuje unowocześniony model walki. Wcześniej nawiązywała ona do klasycznych bijatyk, szczególnie cyklu Virtua Fighter. Teraz mamy do czynienia z systemem wzorowanym bardziej na serii Yakuza. Mam też wrażenie, że znacznie łatwiej jest opanować techniki walki. Nawet pomimo tego, iż do ich wykonania potrzeba nie tylko zręczności, ale i zdolności zapamiętywania sekwencji. Warstwa wizualna także stoi na niezłym poziomie. Shenmue III nie dorasta oczywiście do pięt nawet kilkuletniemu Uncharted 4, ale krajobrazy potrafią przykuć uwagę.

Na pochwałę zasługują również twarze bohaterów niezależnych, zwłaszcza starszych, w których zobaczyć możemy np. drobiazgowo przygotowane zmarszczki. Sam wygląd postaci bardzo przypomina styl graficzny serii Street Fighter. Żadnych zastrzeżeń nie mam do warstwy dźwiękowej. Przez cały czas trzyma ona równy poziom i w niczym nie ustępuje soundtrackom z prequeli. Polecam także od razu ustawić dubbing w języku japońskim, który lepiej oddaje ducha przygody.

Zobacz również: Garfield Kart: Furious Racing – recenzja gry. Mieliśmy Sonica i Crasha, to czas na Garfielda.

Na tym tle najgorzej prezentują się… protagoniści. Ryo i jego koleżanka Shenhua są wyjątkowo drętwi, a emocje malujące się na ich twarzach przygotowano dość nieudolnie. Nasz karateka czasem zmruży oczy pod wpływem zdenerwowania, ale nie zdobędzie się na nic więcej. Nawet Grzesiek Rasiak, Pinokio i dąb Bartek razem wzięci nie są tak sztywni, jak młody Japończyk.

Skoro już jesteśmy przy wytykaniu błędów, grze przytrafiają się także bardziej irytujące wtopy. Okazjonalnie zdarza się jej np. przyciąć. Najbardziej denerwowało mnie jednak długie doczytywanie tekstur, z czym od dawna się już nie spotkałem. Tymczasem w Shenmue III, jeśli zbyt szybko przebiegniemy w wiosce sporą odległość, to część bohaterów się przed nami nie pojawi. Cudowanie zmaterializują się dopiero po chwili.

Mam wrażenie, że Shenmue III już dawno temu było gotowe, przynajmniej na papierze. Yu Suzuki na pewno miał tę grę w planach, bo skonstruował historię pod wiele części. Jestem skłonny uwierzyć, że w skutek nieszczęśliwego splotu wypadków musiał na wiele lat odłożyć ten projekt. Odkurzył go jednak, kiedy pojawiły się nowe możliwości finansowania i odniósł zdecydowanie sukces na Kickstarterze. To pokazuje, że nie tylko wiedział co robi, fani chcieli nowego Shenmue. To jeden z powodów, przez który ciężko jest ocenić tę grę. Pod każdym względem jest ona przestarzała, a jednak, jako fan cyklu, lubię ją. Bardzo. Łaknę więcej. Wszystkie upierdliwe elementy tej gry tylko to wzmagają, bo Shenmue po prostu musi takie być.

Panie Yu Suzuki! Rób pan czwórkę!

Pasjonat gier wszelakich (szczególnie polskiego gamedevu), entuzjasta powieści fantastycznych oraz horrorów i fan długich spacerów z psem.

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?