Scorn
Scorn

Scorn – recenzja gry. Ósmy pasażer?

Doczekaliśmy się! Gra zapowiadana przez wiele lat w końcu premieruje. Widzieliśmy już jakieś zwiastuny, fragmenty rozgrywki i mniej więcej wiedzieliśmy, czego spodziewać się po tytule. A co, jeśli powiem Ci, że spodziewasz się czegoś innego, niż faktycznie dostaniesz? Ja już przeszedłem Scorn, a teraz opowiem o doświadczeniu z tytułem.

Scorn to nastrojowy, pierwszoosobowy, przygodowy horror, którego akcja toczy się w koszmarnym uniwersum dziwnych form i ponurych dekoracji.” To jest dokładny opis gry na Steamie. Nie mówi on jednak za dużo. Rozwinę zatem, co twórcy dokładniej mają na myśli. Od samego początku informowali nas bowiem, że tytuł wzorowany jest na kultowych dziełach z Obcym w roli głównej. Ksenomorf był tutaj ogromną inspiracją. Możemy dostrzec to w całym tytule. Zarówno wygląd świata przedstawionego, jak i organizmy (bo nie można nazwać ich postaciami), które spotkamy, od razu budzą skojarzenia z tym właśnie stworem. Czy to jednak jedyne, co gra ma nam do zaoferowania? No właśnie niekoniecznie. Na wielu let’s playach dostrzec mogliśmy, że będzie to gra typu FPS, czyli First Person Shooter. No i trochę tak jest, ale o szczegółach opowiem trochę później. Na razie chciałbym się raczej skupić na przedstawieniu klimatu towarzyszącego nam podczas ogrywania tej gry, którą można szybko ukończyć.

Budzisz się. Nie wiesz gdzie. Nie wiesz, kim jesteś i nie wiesz, co tu robisz. Dlaczego jesteś jedyną istotą, która może się swobodnie poruszać? Dlaczego się budzisz? Nie wiadomo. I na te pytania nie dostaniemy odpowiedzi w tytule. Jednak nie przeszkadza to specjalnie. Ja na przykład chętnie ruszyłem wytyczoną mi ścieżką i poddenerwowany z powodu braku broni zacząłem szukać rozwiązania na zagadki, które znajdują się w świecie gry. Na tym bowiem ona polega. Na rozwiązywaniu zagadek środowiskowych, po ukończeniu których możemy ruszyć dalej w świat przedstawiony. Odkrywamy wtedy nowe lokacje i staramy się ruszyć dalej. O ile gra nie ma w sobie zbyt wiele z fabuły, o tyle nie jest ona potrzebna. Przykładowo: nasza postać jest niema. Wystarczy jednak sam klimat, wygląd świata przedstawionego oraz pojedyncze cutscenki, które oglądamy tak samo, jak gramy, czyli z perspektywy pierwszej osoby. Nie psuje to immersji, a nawet powiedziałbym, że dosyć mocno ją pogłębia.

Zobacz także: Splatoon 3 – recenzja gry. Chodź, pomaluj mój świat

Spodziewałem się, że od samego początku będę dzierżył w dłoni broń i poskramiał kolejne stwory stające mi na drodze. Tymczasem twórcy umiejętnie wprowadzają nas do świata przedstawionego. Pokazują nam nowe mechaniki, coraz to nowsze zagadki środowiskowe i tyle. Nie mamy tutaj bowiem żadnego samouczka. Wszystkiego uczymy się sami. W całym tytule nie usłyszymy także ani jednego słowa. Jest to dość ciekawy zabieg, ale o dziwo teraz po ukończeniu gry nie wyobrażam sobie, aby było inaczej. Sam budowałem sobie historię dookoła świata przedstawionego. Musiałem domyślać się, co się stało wcześniej i jakim cudem świat wygląda właśnie tak, jak wygląda. Nie będę nic spoilował. Powiem tylko, że w pewnym momencie gry trafiamy do swego rodzaju świątyni. Tutaj narodziło mi się najwięcej pytań i najwięcej różnych teorii.

Oczywiście w ramach postępu odblokowujemy nowe rzeczy. Jest to broń, klucz i pewien zbiornik wyglądający jak kleszcz. W nim przetrzymujemy leczące nas płyny oraz amunicję do broni. Po co nam broń? No oczywiście, aby walczyć z napotkanymi w tytule wrogami. Nie ma ich dużo. Są jednak dość wytrzymali i zadają niemałe obrażenia. Rzeczy pomagających nam w tytule również nie ma zbyt wiele. Trzeba zatem rozdzielać sobie, kiedy strzelamy, a kiedy uciekamy. Należy się zastanowić, czy opłaca nam się walczyć? Okazuje się bowiem, że jeśli przeciwnicy nas nie zauważą, po prostu się schowają. Odkryłem to dopiero pod koniec gry i wywołało to u mnie całkiem sporą ekscytację. Mogłem bowiem zaoszczędzić nie tylko amunicję, ale również i zdrowie, których jak już mówiłem, jest tyle, co kot napłakał. Wspomniałem również, że nie ma wielu rodzajów przeciwników. Konkretna liczba? Nie ma sprawy. Pięć. Z tym że z jednym z nich nie możemy walczyć. Towarzyszy nam on jednak przez większość gry. Co konkretnie mam na myśli? Nie powiem. Tego trzeba doświadczyć na własnej skórze, ponieważ wcześniej czegoś podobnego nie widziałem nigdzie.

Zobacz także: Serial Cleaners – recenzja gry. Skąd ten odkurzacz?

Jak już wielokrotnie powiedziałem, głównym plusem tytułu jest klimat oparty na twórczości Gigera. Jednak sama baza, czy raczej fundamenty nie sprawią, że tytuł stanie się bardzo dobry. Genialny design poziomów, z których większość jest raczej ciasna i mroczna. Zdarzy się jednak raz na jakiś czas, że trafimy na bardziej otwarty teren. Całkiem spore, jednak łatwe do wyuczenia na pamięć mapy sprawiają, że rozwiązywanie zagadek przynosi nie lada satysfakcję. Poukrywanie w nich pojedynczych przeciwników, czy aktywowanych przez nasze akcje przerywników nakreślających jakąś tam fabułę wyszło grze na dobre. Mam wrażenie, że nie widziałem jeszcze gry o takim klimacie. Równie dobrze udał się twórcom soundtrack. Nie usłyszymy w grze jakichś niezwykle rozbudowanych utworów. Czasem zdarzy się jednak, że wystarczy pojedynczy dźwięk, aby cały poziom zapadł nam w pamięć.

Graficznie również jest nieźle. Nie można mówić o rewelacji, ale gra wygląda naprawdę ładnie. Widać, że przyłożono się do tego, aby wszystko tutaj było spójne i sprzedawało nam ten świat w całej swojej okazałości. Zdecydowanie się to udało. Mimo że nie jestem ogromnym fanem filmów o Obcych, to pisząc tę recenzję, słuchałem sobie ścieżki dźwiękowej z pierwszego filmu o nich, podczas gdy na drugim ekranie leciał mój zapis z gry. Co jakiś czas zerkając, zauważyłem, że soundtrack ten genialnie pasuje do gry. Co próbuję przez to powiedzieć? Fani ksenomorfa zdecydowanie znajdą tutaj coś dla siebie. Takiego klimatu bowiem nie widziałem jeszcze w żadnej grze komputerowej. Ponownie: mimo że czasami się gubiłem i rozwiązywałem zagadki dłużej, niż pewnie powinienem, nie mogłem się od gry oderwać. Czasem potrzebowałem ją sobie wyłączyć, ale nawet wykonując codzienne czynności, zastanawiałem się, jak rozwiązać problem, na który natrafiłem przechodząc Scorn. Do tego fakt, że gra wychodzi w październiku, czyli miesiącu strachu, kiedy to dużo mówi się o Halloween, jeszcze bardziej spotęgował u mnie pozytywne doznania płynące z tego tytułu.

Zobacz także: Return to Monkey Island – recenzja gry. Kto pytał? Nikt.

Gameplayowo również tytuł jest bardzo przemyślany. Musimy bardzo pilnować swojego poziomu zdrowia czy amunicji. Zagadki środowiskowe wykonane są naprawdę dobrze i aż chce się je rozwiązywać. Scorn nie jest łatwą grą, ale nie należy również do najtrudniejszych. Wszystko tutaj idealnie balansuje na granicy: „Kurde, jak to zrobić?”, a „Nie poddam się i ogarnę, jak przejść ten etap.” Co mam na myśli? No nie chciałem porzucić tego tytułu, bo nawet jeśli na chwilę przy czymś utknąłem, bo nie wiedziałem, jak rozwiązać zagadkę, czy pokonywali mnie przeciwnicy, to prędzej czy później udawało mi się znaleźć rozwiązanie tego problemu i ostatecznie czułem dziką satysfakcję z pokonywania coraz to bardziej wymagających i wyszukanych fragmentów, w których albo musiałem się bardzo spiąć, albo wysilić szare komórki.

Ostatecznie Scorn stał się dla mnie pierwszym tytułem od kilku miesięcy, który udało mi się ukończyć w całości. Złożyło się na to wszystko to, co wymieniłem do tej pory oraz to, że gra jest najzwyczajniej w świecie krótka. Podczas przechodzenia gry śledziłem sobie swój postęp osiągnięć na Steamie. Otrzymujemy je za pokonywanie kolejnych poziomów. Jest ich tylko dwanaście. Dzięki temu wiedziałem, czy jestem już w połowie, czy pod końcem gry. No dobra, ale ile zajmuje przejście tytułu? Według serwisu How Long To Beat grę ukończymy w jakieś sześć do ośmiu godzin. Podliczyłem swój czas gry i mi zajęło to około sześć i pół godziny, ale czuję, że teraz zajęłoby mi to około cztery do pięciu godzin. Jest to zatem dobra gra, aby do niej wracać i odświeżać sobie co jakiś czas. Nie mogę się już doczekać, aby uruchomić ją ponownie i przejść całą za jednym posiedzeniem. Warto jeszcze wspomnieć, że w grze nie mamy zbyt dużo elementów wyświetlających się na ekranie, dzięki czemu jeszcze łatwiej zwiększyć immersję. Czy zatem omawiany tytuł studia Ebb Software rozczarowuje, czy może nie?

Zobacz recenzję na YouTube!

Scorn jest grą inspirowaną twórczością Gigera, czyli twórcy Ksenomorfa ze słynnej serii filmów o Obcym. Z perspektywy pierwszej osoby oglądamy świat przedstawiony, pokonujemy kolejne zagadki środowiskowe i przeciwników stających nam na drodze oraz dbamy o poziom zdrowia i amunicji. Najbardziej trzeba docenić klimat produkcji, na który składają się: dobra grafika, świetne udźwiękowienie, genialny design świata oraz bardzo przyjemny gameplay. Absolutnie nie przeszkadza brak jakichkolwiek słów wypowiedzianych w grze, czy raczej powolne podejście do rozgrywki. Tytuł jest w stanie dostarczyć nam od sześciu do ośmiu godzin naprawdę dobrej rozrywki po brzegi wypełnionej genialnym klimatem. Minusem zdaje się być cena w wysokości stu czterdziestu złotych. Niemniej jednak w tej cenie otrzymujemy naprawdę dobry produkt. Warto też wspomnieć, że jest on ukończony i raczej pozbawiony błędów. W dzisiejszych czasach nie jest to takie oczywiste, a w tym przypadku jest naprawdę dobrze.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Przede wszystkim gracz i miłośnik kina. Zakochany w MARVELu, a najbardziej w Spider-Manie. Prowadzi swój kanał YouTube, streamuje na Twitchu, montuje filmy i zbiera figurki. Takie duże dziecko.

Więcej informacji o
, , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?