Saints Row było niegdyś uznawane za podróbkę serii GTA. Tytuł jednak przepracował negatywne komentarze i wyrobił sobie własną markę. Od trójki seria nie była już aż tak często porównywana do swojej konkurencji. Twórcy skręcili bowiem w stronę jeszcze większego przerysowania i humoru. Trzeba przyznać, że wyszło to niezwykle dobrze, a kolejne części były coraz… dziwniejsze. To jest bowiem motyw przewodni najnowszej produkcji. Ma ona być rebootem, czyli rozpoczęciem serii od początku. Czy wyjdzie to twórcom na zdrowie? A może trzeba było jednak zrobić piątą odsłonę już znanej serii i po prostu trochę zwolnić? Przeanalizujemy sobie sprawę najnowszej odsłony gry studia Volition. Czy tytuł jest wystarczająco dobry? A może nie spełnia oczekiwań i jedzie po prostu na uczuciach związanych ze znaną, trochę zniszczoną i zapomnianą marką? To byłoby smutne, prawda? Ja już wiem, co myślę o tej grze. Ty dowiesz się tego dopiero na koniec materiału. Chyba że przewiniesz.
Kreator postaci oraz strojów w Saints Row zrobiony jest niezwykle dobrze. Przytoczę historię, która mi się przytrafiła. Przejmowałem akurat terytorium, gdy postanowiłem zmienić sobie strój. Wszystkie te, które miałem do tej pory, jakoś mi się ponudziły. Czas na zmianę. Zatrzymałem się zatem na dachu jakiegoś domu, po którym akurat biegłem. Odpaliłem smartfona oraz aplikację „Styl” i zacząłem tworzyć swojemu awatarowi nowy strój. Lubię wczuć się w swoją postać, więc ubrałem się tak, jak ubieram się na co dzień. Założyłem flanelową koszulę i zmieniłem jej kolor. Następnie jeansy pomalowałem na czarno. Niestety miałem zbyt wielkie łydki na skarpetki. Na szczęście i tak ich nie potrzebuję. Zakładam swoje buty i maluje je tak, aby przypominały czarno-białe Vansy. Uśmiechnąłem się sam do siebie, że wykonałem dobrą robotę. Zachowałem zatem ten strój, założyłem go i ruszyłem dalej w stronę przeciwników do załatwienia. W skrócie: kreator ubiorów jest zrobiony na tym samym poziomie, co kreator naszego grywalnego awatara.
Nienawidzę spoilerów. Przez to z góry zaznaczam, że nie zamierzam skupiać się na fabule omawianego tytułu, aby każdy z graczy mógł jej doświadczyć na własnej skórze. Postaci mają jasno przedstawione charaktery. Są ze sobą powiązane w naprawdę przemyślany sposób. Dzięki temu łatwo nam się z nimi zżyć i domyślić się ich intencji. Sama historia toczy się swoim tempem. Czasem zwalnia, a czasem przyspiesza i jest naładowana akcją. Dzięki temu ciężko jest się nią znudzić – ciągle jest się ciekawym, co nas czeka dalej. To są takie ogólne odczucia co do historii. Reszty musicie doświadczyć sami. Co do jasno przedstawionych postaci, warto wspomnieć także o gangach. Każdy z nich ma określony styl ubioru, walki czy zachowania. Dzięki temu od razu wiedziałem, komu zaszedłem za skórę i kto właśnie mnie ściga, by zaraz wyciągnąć broń i zacząć strzelać. Przypomina to odpowiednie zarysowanie gangów, którego doświadczyć mogliśmy w legendarnym Grand Theft Auto: San Andreas.
Graficznie może się wydawać, że nie ma rewelacji. To jednak nieprawda. Jest świetnie. Saints Row łączy w sobie świetną grafikę i dobrą optymalizację. Czemu tylko dobrą? Zdarza się bowiem, że klatki na sekundę drastycznie spadają. To jednak nie jest częsty widok. Saints Row natomiast zachwyca pięknymi widokami. Mimo że mój sprzęt jest już raczej dość mocno przestarzały, czułem się czasem, jakbym miał załączonego RTX-a. Kiedy stoimy w jednym miejscu, zobaczyć bowiem możemy, jak zmienia się pora dnia. Do tego ujrzymy, jak zmienia się nasz cień. Podobnie jest z tłumem. Dostrzeżemy, jak miasto żyje i jakie akcje mają zaprogramowane napotkanie NPC-ty. Może i nie mają za dużo do roboty w ciągu dnia, ale i tak sprawiają, że tytuł prezentuje się o niebo lepiej. Świat przedstawiony nie wydaje się bowiem pusty czy niedopracowany. Prosty zabieg, który sprawia, że gra staje się o niebo lepsza. Takich dobrych pomysłów twórców jest całkiem sporo.
Muzyka wcale nie jest gorsza. Słyszymy ją głównie w radiu. W końcu w samochodach zazwyczaj jest jakieś radio, z którego leci muzyka. Dostępnych jest kilka stacji. Mnie najbardziej do gustu przypadły stacje z techno, czyli DROP, oraz FLEX, na którym posłuchamy utworów rapowych. Możemy jednak posłuchać też country czy muzyki klasycznej, aby zaraz znów wrócić do ulubionych stacji. Na piechotę raczej nie usłyszymy muzyki. Chyba że z przejeżdżającego obok pojazdu albo jeśli coś robimy. Ale co? Podczas walki muzyka podkręca się i pompuje nam adrenalinę. Dodaje to klimatu do pojedynków oraz dodatkowej motywacji, aby zostać i dalej się bić. Gdy jednak postanowimy uciec, muzyka uspokoi się. Pomoże nam się skupić na wymijaniu przeciwników i próbie zgubienia ich. Niestety zdarza się także czasem, że w trakcie jakichś pojedynków w misji jest dziwnie cicho. Czujemy tak dlatego, że ta muzyka czasem niestety nie gra wcale. To jest niestety zdecydowanie do poprawki.
Na szczęście tytuł nadrabia także gameplayem i pomysłem na toczenie walk i ucieczek. Szczególnie przekonały mnie do siebie ucieczki po jednej z misji. To była moja pierwsza ucieczka przed policją. No, przynajmniej fabularnie. Moja postać zdobywa samochód i rozpoczyna się pościg. Radio na razie zostaje wyłączone przez dialog, który aktualnie przez telefon toczy nasza postać. Rozmowa się kończy, a radio automatycznie się włącza. Po chwili ciszy słyszę tylko syreny otaczających mnie radiowozów, a z radia leci bardzo głośno: „Woop-woop! That’s the sound of da police Woop-woop! That’s the sound of da beast” wtedy już wiedziałem, że uda mi się uciec i dotrzeć w bezpieczne miejsce. Nic się jednak nie stanie, jeśli po drodze uszkodzę parę radiowozów, prawda? Drzewa, znaki, lampy czy nawet ludzie niestety też nie są bezpieczni. System niszczenia w tytule jest bowiem naprawdę niesamowity. Rozwalić możemy niemalże wszystkie przedmioty, które nie są budynkami. To jest naprawdę super.
Świetnie można to wykorzystać w pewnym rodzaju misji. Polegają one bowiem na tym, że wsiadamy do helikoptera i za pomocą magnesu wiszącego na linie kradniemy kontenery. Musimy przelecieć z nimi przez miasto. Jak jednak nie zniszczyć tym kontenerem nic po drodze, skoro ogląda się to tak przyjemnie? Taka też myśl kierowała mną, kiedy jakiś czas po ukończeniu wszystkich takich misji postanowiłem przejść ją ponownie. Chciałem bowiem jeszcze raz beztrosko poniszczyć sobie miasto i patrzeć, jak drzewa upadają. Wybuchy pojazdów, krzyki ludzi, dźwięk kontenera uderzającego o asfalt – wszystko to wywołuje swego rodzaju niezdrową satysfakcję. A może właśnie zdrową? Jak to w końcu jest? Te gry propagują przemoc czy może jednak nie? Co jeśli ta przemoc jest w grze tak napchana absurdem? Co jeśli wykończenia podczas walk są mega przerysowane? W każdym Saints Row były ciekawe rodzaje wykończeń. Tutaj możemy dostrzec inspiracje akcjami prosto z filmu John Wick.
Podsumuję teraz krótko swoją recenzję Saints Row. Graficznie jest PRZEcudownie. Udźwiękowienie brzmi PRZEwspaniale. Kreator postaci i strojów jest PRZEgenialny. Świat przedstawiony jest PRZEśliczny. System walki i strzelania jest PRZEkozacki. Fabuła jest PRZEwciągająca. Humor tytułu jest PRZEzabawny. Innymi słowy całe to PRZEcudowne, PRZEwspaniałe, PRZEgenialne, PRZEśliczne, PRZEkozackie, PRZEwciągające i PRZEzabawne Saints Row jest bardzo mocno… PRZErysowane. Na szczęście nie jest to minusem. Dzięki temu tytuł jest bardzo oryginalny. Na początku w głowie siedziało mi jedno zdanie. Myślałem, że będę polecał tytuł jako coś, dzięki czemu możemy łatwiej przeczekać do GTA 6. Zmieniłem jednak zdanie. Jest to naprawdę mocny tytuł, który zapewnia zupełnie inną gamę odczuć niż reszta gier. Zdarzają się co prawda błędy czy bugi. Dodaje to jednak tytułowi trochę dodatkowych czynników, dzięki którym możemy się zaśmiać, a przecież śmiech to zdrowie, nie? Z ogromną wiarą, że małe błędy niepsujące rozgrywki zostaną niedługo naprawione, mogę powiedzieć, że moja ocena tego tytułu to PRZEogromne 10/10.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe