Czas Dead Island 2 w końcu nadszedł! Aczkolwiek, zanim do tego przejdziemy, cofnijmy się o kilkanaście lat. Pamiętacie niesamowitą zapowiedź pierwszej części, w której ujrzeliśmy przerażającą ucieczkę rodziny przed hordą zombie? Na pewno tak. Melancholijna muzyka, przerażające zombie w mrocznym korytarzu i wyraźny strach na twarzach wspomnianej rodziny. Zwiastun ten doskonale działa jako solowy materiał, ale jeszcze lepiej przygotowuje nas na premierę nowego IP pt. Dead Island. Już na starcie wiemy, że czeka nas poważna rozgrywka, a nie kolejny rozdział z głupkowatej serii Dead Rising. W pewnym stopniu finalny produkt trzymał się klimatu z kultowej zapowiedzi, ale twórcy nie bali się również wprowadzić kilku humorystycznych postaci oraz wątków. Wystarczy przywołać postać Sama B – rapera, znanego za utwór Who Do You Voodoo.
Personalnie muszę przyznać, że podobało mi się takie podejście do zombiaków i zawsze będę je preferował od bezgranicznie komediowego rozwiązania, gdzie żywe trupy stają się pośmiewiskiem, a nie zagrożeniem dla ludzkości. Lubię, gdy apokalipsa zombie brana jest na poważnie, tak jak zrobiono to w The Last of Us, Days Gone czy The Walking Dead. Do tego grona mogę również zaliczyć absurdalne Resident Evil, gdyż zna on swoje granice i zazwyczaj się ich trzyma (zapomnijmy na chwilę o 6. części). Co to ma jednak wspólnego z Dead Island 2?
Cóż, zacznijmy może od tego, że scenarzyści nie wyznaczyli żadnych granic co do humoru i polecieli mocno w stronę komedii dobrze znanej z Deadpoola czy też Dead Rising. Co chwilę atakowani jesteśmy żenującymi, nieznośnymi i powtarzającymi się tekstami, które prędzej zachęcą nas do wyłączenia konsoli, niż do kontynuowania tej kliszowej historii. Co prawda, Los Angeles jest bardzo barwną krainą i przepełnia ją absurd, ale kurczę… zabrakło mi tutaj jakiegoś hamulca, aby w końcu zatrzymać tę „karuzelę śmiechu”. Nie znoszę, gdy każda postać kreowana jest przez swoje nieśmieszne żarciki i brakuje im jakichkolwiek walorów ludzkich. Chociaż mogę przyznać, że takie postacie jak Sam B, Emma Jaunt oraz Patton zapadały mi w pamięć, gdyż widziałem w nich coś prawdziwego. Reszty za to już kompletnie nie pamiętam, gdyż nie byli oni niczym więcej niż nieśmiesznym żartem o flakach, seksie albo penetracji.
Co jest jednak najgorsze w tej „przezabawnej” historii, to kwestia głównego bohatera. Mamy do wyboru 6 postaci: Amy, Jacoba, Daniego, Ryana, Carla oraz Bruno. Ta grupka bohaterów to czysta kwintesencja LA – w kontekście charakteru i wizualnym. W oczy od razu rzuca się ekscentryczny ubiór i sposób bycia, a w dalszej części rozgrywki dowiadujemy się, że są oni również kompletnymi świrami, którzy wręcz cieszą się wybuchem apokalipsy zombie. Jak wspomniałem, nienawidzę takiego podejścia do historii o żywych trupach, a Dead Island 2 nie jest niczym innym, jak nagromadzeniem najbardziej stereotypowych postaci z masą żenujących kwestii.
Cała ta dziwaczność tworzy jednak interesujący klimat. Co prawda, nie jest on nawet bliski atmosfery opustoszałego kurortu na egzotycznej wyspie, ale nadal można się zakochać w słonecznym i jakże kolorowym Los Angeles. Wytworzony świat jest przepiękny. Twórcy umożliwili nam dostęp do najbardziej ikonicznych miejscówek z Miasta Aniołów (teraz to raczej demonów). Mowa o m.in. Bel-Air, Santa Monica Pier albo gratka dla kinomaniaków, czyli studio filmowe pod nazwą Monarch Studios. Trochę szkoda, że twórcy nie poszli w stronę gry z otwartym światem, ale co tam, w końcu nie każda gra musi być jak GTA V. Wracając jednak do LA.
Bardzo cieszy mnie fakt, że każda lokacja czymś się wyróżnia. Nie sposób pomieszać jedną miejscówkę z drugą, dzięki czemu zwiedzanie i wykonywanie misji jest całkiem przyjemne. Ważne jest również przedstawienie klimatu Kalifornii, która zapadła się pod wpływem apokalipsy. Tutaj wyszło to doskonale. Na każdym kroku towarzyszą nam rozerwane zwłoki i flaki, a cały chaos wzbogacony jest przez zabarykadowane budynki, zerwane linie energetyczne albo siwy dym w oddali. Aczkolwiek, nie mogę nie wspomnieć o największym ścieku współczesnych gier, czyli o sekwencjach w… ściekach. Drodzy twórcy gier, nie ma osoby na tym świecie, która polubi misje w kanałach/ściekach/bagnach. Dead Island 2 ma wspaniały świat, ale misje w kanałach degradują finałowy produkt o przynajmniej jeden punkt.
Wspominając o misjach, muszę przyznać, że nie zostałem zaskoczony. Spodziewałem się najbardziej podstawowych questów i właśnie to dostałem. Większość misji polega na wysłuchaniu postaci drugoplanowej, która ględzi o pobliskich problemach, aby następnie udać się do danego miejsca, zabić kilka zombiaków i zdobyć jakiś przedmiot. Całą tę prostacką konstrukcję ratuje gameplay, który zdecydowanie można uznać za kręgosłup całej gry. W ogromnym stopniu gra była promowana poprzez nowy system Flesh, który ukazywał najmniejsze detale rozczłonkowanych, podpalonych czy zatopionych w kwasie ciał. Dzięki temu systemowi masakrowanie żywych trupów stawało się dużo przyjemniejsze oraz zaskakująco realistyczne (jakkolwiek realistyczne mogą być zombiaki). Wypadające gałki oczne, rozpuszczająca się skóra, zwisające szczęki czy też widoczne flaki to tylko kilka smakowitych szczegółów, które urozmaicają i pogłębiają całą warstwę wizualną i rozgrywkę.
Czego jednak nie lubię w Dead Island 2, to początkowej fazy bójek z zombiakami. Wiadomo, na starcie dostajemy badziewne tasaki i noże, które ledwo co ruszają przeciwników, a o broniach palnych możemy sobie pomarzyć. Zabijanie zombie staję się nie przyjemnością, ale uciążliwą stratą czasu, która wymaga od nas skupienia jak przy rozgrywce Dark Souls. Musimy ostrożnie przebijać się przez hordy i unikać prawie każdego ataku, gdyż jeden zły ruch i nie żyjemy. Nie byłoby to większym problemem, gdyby przeciwnicy reagowali na nasze ataki. Tak niestety nie jest. Wiele razy przywaliłem trupowi młotem w twarz, a chwilę później spotkałem się ze śmiercią, która nastąpiła po jednym machnięciu łapą.
Dość prędko jednak zrozumiałem, że walka nie ma sensu i najlepszym rozwiązaniem jest ucieczka. Tylko że mija się to trochę z celem… Przyciągającym punktem tej gry jest właśnie zabijanie zombie, a ono daje nam potrzebne XP, które wzmacnia naszą postać. Początkowe bronie zdecydowanie potrzebują jakiegoś „buffa”, albo zombiaki muszą zostać „znerfione”. Brakuje tutaj jakiegoś balansu, który uprzyjemni czas z grą.
Szybkie zabijanie przeciwników jest wyjątkowo ważne w tym tytule. Powolne obchodzenie się z najbardziej kliszowymi typami zombiaków to nieintencjonalny horror. Ile razy gra o zombie będzie posiadać: szybkie zombie, tzw. „tanki”, grubasy plujące kwasem, krzykacze i nic więcej? Szczerze powiedziawszy, ja mam już dość. Po ograniu Back 4 Blood, Killing Floor 2 oraz Dead Island 2, mam już serdecznie dosyć tego schematu i już nigdy nie chcę go widzieć na oczy.
Czy Dead Island 2 to udane rozwinięcie świata, którego nie widzieliśmy od około 10 lat? Myślę, że tak. Nie jest to rewelacyjna gra, która wciągnie Was na setki godzin i raczej na pewno nie będziecie chcieli przy niej zarwać nocki. W fabule brakuje zaczepienia w formie niejednowymiarowej postaci, angażującego wątku z zaskakującymi plot twistami, a rozgrywka zwyczajnie nie różni się zbyt bardzo w porównaniu z pierwszym Dead Island albo Dying Light.
Jest tutaj jednak wiele dobra, które zaspokoi oczekiwania fanów zombie. System Flesh prezentuje się naprawdę świetnie. Personalnie mogę powiedzieć, że przez całość kilkunastogodzinnej rozgrywki byłem pod wrażeniem. Los Angeles zostało wykreowane z dbałością o najmniejsze szczegóły, a momentami można było zakochać się w apokaliptycznych widokach. Gameplay, mimo powtarzalności, potrafi cieszyć, a szeroki wachlarz umiejętności, broni białej oraz palnej lekko urozmaica czas spędzony z grą. Nie poszukujcie tutaj rewolucyjnych mechanik albo fantastycznej fabuły. Spodziewajcie się bardzo przyzwoitej gry, którą będziecie mogli odpalić raz na jakiś czas, aby wyładować emocje.
Ilustracja wprowadzenia: fot. materiały prasowe