Ostatni Assassin’s Creed ukazał się trzy lata temu. Mówimy tu o Valhalli, czyli chyba jednej z lepiej odebranych odsłon serii. Tytuł był kwintesencją ostatnich posunięć Ubisoftu, który odmienił obliczę tej dobrze rozpoznawalnej franczyzy, począwszy od Origins. Wtedy to postawiono na ogromny otwarty świat, masę zawartości i praktycznie niczym nieskrępowaną zabawę. Gracze pokochali tę swobodę. I choć gry nie uniknęły wad, jak na przykład miałkich historii czy powtarzalności w aktywnościach pobocznych, to nadal fani spędzali w ostatnich trzech odsłonach serii Ubisoftu długie godziny, nierzadko łącznie i po tysiąc godzin. Valhalla jest tu najjaśniejszym przykładem – realia walecznych wikingów oraz nordycka mitologia zrobiły swoje. No i jeszcze gra była rozwijana długo po premierze, a to za sprawą dużych rozszerzeń. Okazało się, że ta nowa formuła wcale nie jest taka zła.
Francuskie studio postanowiło jednak zadowolić wszystkich, bo oprócz prac nad kolejnymi dużymi tytułami, zdecydowali się w międzyczasie dostarczyć nam coś na wzór pierwszych odsłon, czyli grę skupiającą się na skradaniu i historii. Zwolennicy starej szkoły Ubisoftowych zabójców zacierali ręce. Trzeba jednak wspomnieć, iż jak sami twórcy przyznali, Assassin’s Creed Mirage pierwotnie planowane było jako rozszerzenie-prequel do Valhalli. No ale jakoś tak wyszło, że powstał zupełnie nowych tytuł, w teorii z zupełnie innymi założeniami. Jak to możliwe? Mnie osobiście zapaliła się pierwsza czerwona lampka. Czyżby skok na kasę? Nie chciałem w to wierzyć i zwyczajnie dałem się omamić tym pięknym obietnicom „powrotu do korzeni”. W końcu kto nie chciałby jeszcze raz wejść w buty Ezio czy Altaira. No ja chciałem bardzo.
Historia Assassin’s Creed Mirage niestety ma nam do przekazania bardzo mało. Niby miał być większy nacisk na opowieść, miało być dużo o Zakonie, a wszystko zostało potraktowane po macoszemu. Jednak po kolei. W najnowszym Asasynie śledzimy losy Basima, który zamieszkuje na bliskim wschodzie, a dokładnie w Bagdadzie z IX wieku. Nawiązania do pierwszej odsłony serii bardzo oczywiste. Kto grał w Valhallę, ten szybko skojarzy też, że Basim to ta sama postać, którą spotykamy w tym tytule. Mirage skupia się bowiem na ukazaniu drogi Basima od zwykłego złodziejaszka do członka bractwa zabójców, tu znanego jako Ukryci. Jak to w wielu odsłonach tej serii bywa, twórcy na początku chcą nasz zszokować, ukazując dość przykre losy głównego bohatera. W wielu poprzednich częściach miało to sens i rzeczywiście przyczyniało się do zżycia z protagonistą – tu niestety to kompletnie nie działa.
Dość oczywisty plot twist dostajemy bardzo szybko i jest on nam kompletnie obojętny. W sumie został on zaserwowany w tak niedorzeczny sposób, że tym bardziej mieliśmy to gdzieś. Początek więc nie jest zachęcający. A niestety dalej nie jest lepiej. Z około 20-godzinnego głównego wątku przeplatanego pobocznymi zapychaczami, naprawdę trudno jest mi wymieć jakiś ciekawszy moment. Do naszych zadań należy przede wszystkim szukanie członków zakonu i ich eliminowanie, czyli coś, co już dobrze znamy. Niestety nie idzie za tym praktycznie żadne uzasadnienie fabularne. Nawet nie wiemy tak naprawdę, czemu zakon jest zły. Dostajemy dosłownie powiedziane: to są ci źli, oni coś knują, chcą tajemniczy artefakt – masz ich wyciąć w pień. Okej, jasne, nie ma problemu, dajcie mi tylko jakieś wysuwane ostrze i biorę się do roboty. Nie jestem w stanie wymienić ani jednej postaci pobocznej, która miałaby jakiś charakter. Zabijanie celów nigdy nie było mi tak obojętne. Dopiero w finale dzieje się coś więcej. A to trochę za mało.
Główne wątki fabularne to jednak tylko cześć zabawy. Jak wypada reszta? No w sumie nijak. Poboczne aktywności sprowadzają się do znajdowania przedmiotów, skrzyń, odkrywania historycznych miejsc i wykonywaniu zadać typu „ukradnij cenny przedmiot”. Próżno szukać tu jakiś choćby delikatnie nacechowanych fabułą zadań pobocznych. Mimo wszystko to tylko opcjonalne aktywności w niedługiej grze, więc w sumie nie oczekiwałem niczego więcej. Szkoda jednak, że nie wiele ciekawsze są również zadania główne. Niestety, nie ustrzeżono się tu schematu. Naszym celem w misjach jest przede wszystkim dostanie się do bliźniaczo podobnych miejscówek, które dość gęsto obstawione są strażą. Dostajemy urozmaicenia, typu kradzież strażnikowi kluczy do drzwi, podsłuchiwanie w celu zdobycia informacji, ale to wszystko potem bardzo często się powtarza. Każda główna misja wygląda praktycznie tak samo i to mi naprawdę mocno doskwierało.
Doskwierało mi dlatego, że podstawowe założenia twórców są naprawdę godne przyklaśnięcia. Podczas rozgrywki w Assassin’s Creed Mirage bardzo można wyczuć, że gra praktycznie nie daje nam wyboru. Nie mamy wyjścia i musimy wcielić się w skórę prawdziwego zabójcy z Alamutu. Dla osób mających styczność głównie z Asasynami wydanymi od 2017 roku, może być nie małym szokiem, że całą grę zmuszani jesteśmy do cichej eliminacji wrogów. Twórcy bowiem bardzo starannie zadbali, żeby każdy nasz błąd surowo karać. Jeśli w dobrze strzeżonej twierdzy zostaniemy zauważeni podczas próby wślizgnięcia się, praktycznie od razu możemy żegnać się życiem. Wrogowie otaczają nas całą chmarą i zwyczajnie nie mamy pola manewru. Do tego walka w zwarciu jest tu naprawdę wymagająca, więc wygrać nawet z kilkoma przeciwnikami to nie lada wyznanie. Druga sprawa, że system walki jest toporny i zdaje się specjalnie uprzykrzać nam próbę posiekania oponentów.
Czy to dobre rozwiązanie? Ja osobiście całkiem dobrze bawiłem się, próbując infiltrować twierdze wrogów w taki sposób, by nie podnieść alarmu. Cicha eliminacja dawała tu sporo zabawy, a gdy już udało się przejść przez labirynt wrogów, satysfakcja była naprawdę spora. Twórcy oddają nam też duży arsenał możliwości cichej eliminacji, począwszy od klasycznego chowania ciała w sianie, do całkiem zmyślnych gadżetów. Nadal jednak szkoda, że system walki w zwarciu jest tak toporny. Gdy już dojdzie do skrzyżowania stali, musimy przede wszystkim próbować kontrować – co przez dziwny imput lag jest sporym wyzwaniem – oraz unikać nieblokowalnych uderzeń. I to tyle. Jednak na normalnym poziomie trudności nawet trójka wrogów potrafi napsuć nam krwi, a gdy pojawi się jakiś opancerzony jegomość, zostaje nam jedynie brać nogi za pas.
Na pewno w Mirage podobało mi się miasto. Dużo osób może narzekać, że jest ciasno i nie za bardzo jest co zwiedzać. To prawda – Bagdad od takiej Anglii z Valhalli jest kilkukrotnie mniejszy. Czy to jednak źle? Dla mnie zdecydowanie nie. W mieście jest wystarczająco rzeczy do eksploracji. Zmieszczono tu cztery zróżnicowane dzielnice, które skrywają ciekawe miejsca. Są jeszcze obrzeża, choć te akurat to przede wszystkim pustynia, więc szału nie ma. Przede wszystkim udało się całkiem fajnie oddać ducha bliskowschodniego miasta sprzed ponad tysiąca lat. A co chyba jeszcze ważniejsze, bardzo przyjemnie skacze się tu po dachach budynków. Daje to dużą przewagę względem ogromnych i pustych terenów z poprzednich odsłon serii. No i graficznie Mirage wypada zaskakująco dobrze, biorąc pod uwagę, że to nadal ten sam silnik co w Valhalli, więc podziwianie widoków także zdaje egzamin. Nie ustrzeżono się może błędów technicznych (spotkałem nawet spacerującego po dachu osła – Płotka style), ale na pewno nie utrudniały one zabawy.
Czy w takim razie Assassin’s Creed Mirage jest grą, na którą liczyliśmy? No raczej nie. Miał być powrót do korzeni, ale udało się to spełnić tylko w jednym aspekcie – składankowym i skrytobójczym modelu rozgrywki. To działa tu naprawdę dobrze i może dawać satysfakcję. Doceniam też skondensowaną formę miasta. Niestety cała reszta mocno zawodzi. Fabuła praktycznie nie istnieje, aktywności poboczne są tylko prowizoryczne, a pomysły na konstrukcję głównych misji skończyły się już na samym początku gry. Szkoda, bo naprawdę liczyłem na powrót do formuły starych Asasynów.
Ilustracja wprowadzająca: screen z gry Assassin’s Creed Mirage