Advance Wars 1+2 Re-Boot Camp
Advance Wars 1+2 Re-Boot Camp

Advance Wars 1+2: Re-Boot Camp – recenzja gry. Z miłością do oryginału

Advance Wars 1+2: Re-Boot Camp to kolejna gra, która pozwala nam wrócić do tych kultowych klasyków mniej boleśniej. Niestety, nasz sentyment często mocno upiększa i zniekształca wspomnienia, przez co choć gry rzeczywiście mogły być całkiem dobre pod względem historii czy paru rozwiązań gameplayowych, to dużo elementów skutecznie by dziś odstraszyło potencjalnych odbiorców. Bo serio, kto dziś z młodszych graczy dałby szansę oryginalnemu Final Fantasy VII? Ta gra jest świetna, ale bardzo się cieszę, że powstał remake i mogę uniknąć tych wszystkich frustracji związanych z licznymi archaizmami. Jeśli macie podobnie, to Advance Wars 1+2: Re-Boot Camp może się Wam spodobać.

W przypadku Advance Wars 1+2: Re-Boot Camp – jak łatwo się domyślić – Nintendo dostarczyło graczom nie jedną grę, ale pakiet dwóch odsłon, z małymi rozszerzeniami. Może nie każdy też słyszał, ale ten remake/remaster miał trafić do sklepów w zeszłym roku, ale wydarzenia na Ukrainie i tematyka gry słusznie doprowadziły japońskiego wydawcę do wniosku, że zwyczajnie teraz nie wypada tytułu wydawać. Pewnie część graczy nie była z tego zadowolona, ale trudno z tym dyskutować. W końcu jednak udało się grę wydać, a my mogliśmy ją sprawdzić. I choć nie miałem okazji grać w oryginalne tytułu wydawane te ponad 20 lat temu, to dzięki nowemu wydaniu mogę zrozumieć zachwyty weteranów serii.

Advance Wars 1+2 Re-Boot Camp

Fot. materiały prasowe / Nintendo

Jak wspominałem, nie miałem styczności z pierwowzorem, ale już po chwili z remasterem mogłem łatwo stwierdzić, że twórcy z dużym szacunkiem potraktowali oryginał. Postawiono tu na upgrade graficzny plus parę usprawnień w funkcjonalnościach oferowanych w grze, jednak całe bebechy zostawiono bez większych zmian. Ma to swoje plusy i minusy, ale na pewno dzięki temu możemy poznać klasyk w bardzo zbliżonej formie do pierwotnego tworu. To zawsze trudna decyzja – czy zostawić trochę już przestarzałe mechaniki, które jednak nadawy grze niezapomnianego charakteru, czy może usprawnić gameplay pod dzisiejsze, przyjaźniejsze dla gracza realia. Niezwykle ciężko znaleźć tu złoty środek.

Zobacz również: Bayonetta Origins: Cereza and the Lost Demon – recenzja gry. Wiedźma nie do poznania

Gra oferuje pełne kampanie z dwóch gier wydanych pierwotnie na Game Boy Advance: Advance Wars i Advance Wars: Black Hole Rising, bez dodatkowych lub zmienionych mechanik, ale z aktualizacją wizualną. Zrezygnowano z uroczego pixel artu na rzecz prostych i kreskówkowych wersji tych samych jednostek i postaci renderowanych w 3D. Kolorystyka jest jednak tożsama z oryginałem – jest żywo i bardzo kolorowo. Dodano za to na przykład nowe portrety w stylu anime dla kierujących armiami dowódców. Czy jest lepiej? To kwestia indywidualna. Ja lubię zarówno pixel art, jak i kreskówkowo stylistykę – dla mnie jest naprawdę ładnie, więc nie psioczyłem na zmiany. Na pewno jest teraz czytelniej, a to ważne, bo czasami dzieje się tu naprawdę dużo.  Muzyka też jest teraz urocza i żywa, co uznaję za zmianę in plus względem oryginału.

Advance Wars 1+2 Re-Boot Camp

Fot. materiały prasowe / Nintendo

Najważniejsza punktem programu podczas poznawania Advance Wars 1+2: Re-Boot Camp jest jednak zdecydowanie gameplay, który nie pozwala oderwać się od gry przez te około 40 godzin. Tak jak w przypadku niedawnego Fire Emblem: Engage, w Advance Wars cała akcja rozgrywa się na podzielonej na pola mapie z widokiem z góry (tę można porównać do strategicznego podglądu), gdzie kierujemy naszymi wojskami. Każde pole może zapewniać lepszą lub gorszą osłonę naszym jednostkom, w zależności od jego rodzaju – od odsłoniętych dróg, po gęste lasy i miasta oferujące ochronę. To właśnie po tym obszarach poruszamy się naszymi jednostkami. Do naszej dyspozycji są oddawane z czasem: lekka piechota, czołgi, artyleria dalekiego zasięgu, samoloty czy łodzie. System walki nimi opiera się na zasadzie kamień-papier-nożyce, więc większej filozofii tu nie ma. Oczywiście tylko na początku, bo twórcy zadbali o to, żebyśmy przez całą grę byli raczeni nowymi mechanikami.

Zobacz również: The Sims 4 Razem raźniej – recenzja dodatku

Choć na początku gameplay zdaje się banalny, to szybko zostajemy wyprowadzeni z błędu. Mimo że mechaniki i nowe jednostki zostają wprowadzane stopniowo, to schody zaczynają się już w momencie, gdy mamy do ogarnięcia, zdawać by się mogło, całkiem niedużo – a potem jest tylko trudniej. Dodatkowy element, o którym musimy pamiętać, dodają dowódcy, z unikalnymi umiejętnościami mogącymi odwrócić losy bitwy. Nasz początkowy dowódca, Andy, może na przykład natychmiastowo naprawić wszystkie swoje jednostki. Kampania dla pojedynczego gracza oferuje też mnóstwo zróżnicowanych wyzwań. Raz musimy po prostu wroga pokonać, ale innym razem mamy przetrwać albo przejąć jakieś fortyfikacje. Wszystko to łącznie sprawia, że ciągle musimy kombinować i nie mamy czasu na nudę.

To jednak nie wszystko. W tym zbiorczym wydaniu dostajemy też sporo dodatkowej treści. Od lokalnych potyczek wieloosobowych dla maksymalnie czterech graczy, po bitwy online na mapach zarówno z kampanii, jak i tych stworzonych od podstaw przez użytkowników. Dużą uwagę graczy przyciągnie na pewno właśnie ta funkcjonalność – narzędzia do tworzenia map i scenariuszy online. Dostajemy tu wręcz nieskończone możliwości, dzięki czemu gra może żyć jeszcze na długo po premierze – Super Mario Maker 2 pokazał, że wyobraźnia fanów Wielkiego N nie zna granic.

Zobacz również: Star Wars Jedi: Ocalały – recenzja gry. Cal Kestis powstaje

Czy remaki i remastery zawładnęły rynkiem gier na dobre? Po tak świetnie przygotowanych odświeceniach jak w przypadku Advance Wars 1+2: Re-Boot Camp jest na to duża szansa. Czy to źle, czy dobrze – nie wiem. Jednak jeśli twórcy za każdym razem podchodziliby do klasyków z takim szacunkiem, dodając nowoczesne osiągnięcia z branży do już świetnych podwalin oryginału, to trudno będzie się z tym kłócić. Nowe Advance Wars to produkcja wciągająca, angażują i uzależniająca, a do tego teraz jeszcze piękna i urocza. Właśnie tak się to powinno robić!

Ilustracja wprowadzająca: materiały prasowe

Redaktor prowadzący działu Gry

Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
|
[email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?