Tak jak we wspomnianym hicie z 1984 roku, główna bohaterka (Sandra Bullock) to osiągająca sukcesy autorka romansideł. W tym przypadku jednak kobieta czuje się wypalona zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym. Jej rezygnacja z pisania kolejnych bestsellerów zbiega się ze spotkaniem z pewnym zakompleksionym miliarderem (Daniel Radcliffe), który porywa ją, by pomogła mu odnaleźć drogę do miejsca opisywanego w jej książce.
Zaginione miasto bawi się konwencją w zasadzie od samego początku. Model z jej książkowych okładek (Channing Tatum) to w zasadzie parodia kinowego macho, więc jego eskapada ratunkowa stanowi zabawną farsę napędzającą sporą część całej historii. Sama fabuła jest tutaj oczywiście pretekstowa i niestety widać to w szczególności przez drugą połowę produkcji, gdy scenarzyści załączyli uniwersalnego, komedioromantycznego autopilota i zrobili sobie drzemkę. A szkoda, bo to doprawdy mogłaby być nawet mała wiwisekcja gatunku, dekonstruująca przestarzałe już klisze.
Cały film jest zatem utrzymany na barkach postaci i relacjach między nimi. Czuć niewątpliwą chemię pomiędzy Bullock a Tatumem, którzy nawet najbardziej oklepane sceny potrafią wykorzystać co najmniej na minimalny plusik (wyjąwszy może ze dwie-trzy sceny, gdy twórcy za bardzo silą się na dramatyzm). Najbardziej pozytywną niespodzianką jest tutaj jednak Brad Pitt, którego pełen dystansu epizod zmiata z powierzchni całą resztę. Nie można tego niestety powiedzieć o plączącej się gdzieś postaci granej przez Da’Vine Joy Randolph, będącej po prostu typowym comedy relief z cyklu „szalona przyjaciółka głównej bohaterki”. Radcliffe z kolei ponownie próbuje zapracować na nowe życie w Hollywood, ale skrypt mu w tym przeszkadza, przez co wychodzi nam klon antagonisty z Iluzji 2.
Jeżeli zatem chcecie się porządnie wyluzować, Zaginione miasto daje troszkę więcej od lwiej części komedii romantycznych z nutką kina przygodowego z ostatnich lat. Nie spodziewajcie się jednak, że Sandra Bullock na jeden ze swoich ostatnich filmów przed zrobieniem sobie aktorskiej przerwy wstrząsnęła kinem – choć zasadniczo nikt przed premierą raczej tego nie oczekiwał.