Audrey i Nick Spitz to przeciętne amerykańskie małżeństwo – nieco przeżarte rutyną z rosnącym saldem drobnych kłamstw i wzajemnych pretensji, a za to malejącym saldem konta bankowego. Dlatego, kiedy zbliża się ich piętnasta rocznica ślubu, decydują się wybrać na od dawna odkładaną podróż poślubną do Europy. I nie byłoby w niej nic niezwykłego (poza skąpstwem Nicka), gdyby nie poznany na pokładzie samolotu milioner Charles, który oferuje im przesiadkę na ekskluzywny jacht i wycieczkę do Monako. Później jest już jak w powieściach Agathy Christie – morderstwo przy zgaszonym świetle i grupa ludzi, w której każdy ma całkiem solidny motyw.
Zabójczy rejs to pastisz powieści kryminalnych i film od początku jest tego całkowicie świadom, czerpiąc pełnymi garściami z dobrze znanych motywów. Wykorzystuje to jednak na tyle szczerze, że pozostaje tylko rozsiąść się wygodnie i dobrze bawić. Czy jest czym się bawić, pozostaje kwestią bardzo indywidualną, bo chociaż nie ma tu żenujących żartów, są one tak wygłaskane i nijakie, że wiele z nich po prostu niezauważalnie mija widza.
Trzeba jednak przyznać, że duet Jennifer Aniston i Adam Sandler radzi sobie całkiem dobrze. Co prawda czasem brakuje trochę więcej chemii między nimi, ale przynajmniej żarty wypadają całkiem zgrabnie. Szczególnie Aniston nie można odmówić uroku, przez co Sandler wydaje się obok niej nieco znudzony. Niewiele więcej można powiedzieć o innych aktorach. Chociaż Luke Evans jest jak zwykle czarujący, trochę brakowało mu miejsca na rozwinięcie skrzydeł. Podobnie sprawa ma się z Terencem Stampem, Gemmą Arterton czy francuskim komikiem Danym Boonem.
Film ma dobre tempo i chociaż w pewnym momencie zaczyna się robić nieco powtarzalny, skończy się, zanim na dobre się nim znudzimy. Co paradoksalnie jest jedną z jego największych zalet. Tym bardziej boli, że za każdym razem, kiedy fabuła trafiała na ciekawy tor, jedynym zwrotem akcji, jaki mogli zaoferować twórcy, było typowe deus ex machina.
Innym zaskakującym plusem filmu są zdjęcia i scenografia. Szczególnie te drugie są niezwykle barwne i ciekawe, czasami nawet bardziej niż żarty bohaterów. Trudno się jednak dziwić, w końcu przychodzi nam zwiedzić wnętrza na miarę kapryśnych milionerów.
Ostatecznie Zabójczy rejs jest raczej nudnym letnim zapychaczem. Może sprawiło to nazwisko Sandlera, ale od początku nie spodziewałam się po nim wiele i dokładnie tyle dostałam. Dla niektórych plusem może być to, że nie jest tak wulgarnie, jak w większości jego filmów, dla innych przez to może okazać się zbyt nudno. Bardzo sympatyczną okazuje się natomiast zabawa w odszukiwanie nawiązań do klasycznych powieści kryminalnych. Powinno to ucieszyć szczególnie sympatyków twórczości Agathy Christie czy Artura Conan Doyle’a. Zatem jeżeli macie wolne półtorej godziny, które chcecie spędzić w lekkim niezobowiązującym klimacie, będzie to film w sam raz. W końcu pytanie „kto zabił?” trzyma w jakimś, niewielkim napięciu. W innym przypadku ześlizgniecie się po kolejnym, totalnie nijakim filmie Netflixa.