Takiego nieoczekiwanego obrotu spraw nie zapowiadał ani zwiastun, ani pobieżnie przejrzane wcześniej materiały prasowe. Z ciekawości zerknąłem na nie ponownie i utwierdziłem się w przekonaniu, że miał być „mroczny thriller”, ale i „napięcie, mrok, trochę strachu”. Zauważyłem też, że najbliższa prawdzie była wypowiedź wcielającego się w głównego bohatera Tomasza Kota, który wspomniał, że znajdziemy tu „coenowski sznyt (…). Bohaterowie wystawieni na ekstremalne wręcz doznania co raz pakują się w komiczne sytuacje, które pozwalają rozładować to napięcie.”
Zgodzę się, że „Wyrwa” posiada elementy thrillera, że zawiera również dawkę absurdalnego humoru, przemocy, nieporadnych ruchów bohaterów. Problem w tym, że na pewno nie sprawdza się jako thriller, gdyż mrok, strach, napięcie, jeśli były, to pozostały na kartkach scenariusza. Myślę też, że sala na publicznych seansach, podobnie jak ta w czasie pokazu prasowego, będzie się śmiała na niektórych scenach, lecz rozbawienie to będzie rodem z seansów „The Room” Tommy’ego Wiseau, czyli z powodu złych dialogów i inscenizacyjnych pomysłów odgrywanych na poważnie.
Z początku „Wyrwa” pozuje na zrobioną na serio thrillero-obyczajówkę o sztywnym korpoludku Maćku (Tomasz Kot), ojcu małoletnich córek i mężu, który próbuje poradzić sobie z traumą po śmierci bliskiej osoby i kawałek po kawałku odkrywa sekrety zmarłej w wypadku drogowym żony (Karolina Gruszka), co więcej, z biegiem fabuły zahaczającą o temat przemocy seksualnej wobec kobiet. Sytuacja ta każdorazowo zmienia się wraz z pojawieniem postaci Wojnara (Grzegorz Damięcki), powiązanego z kobietą gwiazdorem-alkoholikiem, który dołącza do krucjaty Maćka i tworzy z nim niedobrany duet rodem z hollywoodzkich buddy movies. Przy dobrej woli ekscesy Maćka i Wojnara można uznać za naigrywanie się z maczystowskiego kina zemsty, w którym tzw. everymani – tu bankowiec i aktor – biorą sprawy w swoje ręce walcząc z powiatową sitwą, ale w „Wyrwie” ogranicza się to wyłącznie do dawania niezręcznej uciechy z przebieranek i pozostawieniu bez puenty w dosyć mrocznym moralnie miejscu.
Po filmie od nominowanego do Oscara twórcy, który zaprosił do udziału znakomitą obsadę w postaci Tomasza Kota, Karoliny Gruszki czy Grzegorza Damięckiego, można wymagać więcej. Niestety otrzymaliśmy produkcję, w której aktorzy głównie pielęgnują swoje manieryzmy. Może to pech, może to déjà vu, ale Karolina Gruszka znowu otrzymuje rolę nazbyt emocjonalnej kobiety z tajemnicą, która umiera, a wszyscy podejrzewają samobójstwo. Jej rola to w sumie sceny kłótni i przytulaski w introspekcyjnych przebłyskach. Serio nie ma w Polsce innych pomysłów na tę aktorkę? Nie mniej zdumiewające jest to, że Tomasz Kot, chociaż przewija się przez większość czasu ekranowego, to nie próbuje zostawić na filmie żadnego piętna i stanowi wyłącznie niezbyt elektryzującą figurę popychającą fabułę do przodu. W pamięć bardziej zapadają przerysowana rola Grzegorza Damięckiego, psychopatyczny Konrad Eleryk czy pojawiająca się na drugim planie Marta Stalmierska.
Konopka przedstawia film dosyć schizofreniczny, który swoim nastrojem żongluje w mało zręczny sposób. Brakuje poczucia koherentności atmosfery, sensu postaci, dostajemy coś w rodzaju słabego zblendowania gryzących się ze sobą pomysłów. Całość wychodzi topornie i niezamierzenie komicznie. Nie pomaga również fakt, że ekranowe postaci obwiniają się o śmierć Janiny z powodu rozmowy telefonicznej czy wysłania SMSa, a autorzy milczeniem pomijają sprawę, że w czasie jazdy samochodem nie wolno korzystać z telefonu. Szczególnie, że film wchodzi do kin po głośnej sprawie pewnej polskiej streamerki.
ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe