Wiedźmin: Zmora Wilka opowiada przygodę Vesemira, czyli tego, który zazwyczaj stał z boku znanego wszystkim Geralta z Rivii. Z góry mówię, że nie miałem okazji przeczytać wszystkich książek Pana Sapkowskiego. Ba, przeczytałem niestety tylko Ostanie Życzenie, a przede mną jeszcze pozostałe osiem tomów, więc nie wiem czy były jakieś odniesienia, ani czy film odzwierciedla wizję artystyczną Pana Andrzeja. Natomiast wracając – jak już mówiłem, film przedstawia nam historię Vesemira. On i jego wspomnienia prowadzą nas za rączkę, przez wszystkie lata jego życia. Możemy zobaczyć jego dzieciństwo, przez co przechodził jak już został wiedźminem, aż po moment, bycia nauczycielem Lamberta, Eskela czy kultowego już Geralta.
Gdy włączyłem ten film, miałem pewne obawy, co do niego. Mimo wszystko dałem szanse i się nie zawiodłem. Produkcja może nie oddaje typowo słowiańskiego klimatu, lecz jest to naprawdę dobra przygoda z fantasy. Piękne, kolorowe i ostre animacje cieszą oko, a sceny walki wciągają niczym odcinki serialu podczas binge-watchingu. Doprawdy muszę przyznać, że Netflix nie próżnował i zaprezentował nam nieziemsko smaczny produkt, który trafi do odbiorcy z każdego miejsca na świecie. Sama historia również się broni. Obawiałem się, że będzie to zwykła, sztampowa fabuła. I nie będę ukrywał, momentami tak jest, jednak zobrazowano ją w świetny sposób, aż trudno było to odczuć. Spodobały mi się też subtelne odniesienia, których Wam nie zdradzę, byście sami mogli się nacieszyć odkrywaniem ich.
Ciekawym jest też nasz główny antagonista, którego możemy domyślać się od początku. Nie dają nam jednak na tacy tego, że ta oto postać będzie zła. Fakt, pokazano ciemniejsze strony naszego głównego złola. Mogę go porównać do postaci Big Smoke’a z GTA San Andreas, gdyż on tak samo dawał nam pewne znaki, że nie chce z nami do końca współpracować. Było to (nie)miłe zaskoczenie.
No ale po tym gloryfikowaniu produktu jakim jest Wiedźmin: Zmora Wilka, trzeba trochę ponarzekać. Produkcja wydaje się momentami chaotyczna. Mamy wiele skoków pomiędzy różnymi akcjami, przez co widz może się trochę pogubić. Sam muszę przyznać, że nie wiedziałem czasami o co chodzi, a te przeskoki pomiędzy scenami były nieziemsko irytujące. Poza tym, produkcja ma polski dubbing. Rzadko wybieram opcję dubbingową, ale skoro serial live-action miał bardzo dobry dubbing, to dlaczego nie obejrzeć? No cóż. Stwierdzam, że był to błąd, gdyż brzmi on miernie. Mimo, że głosy w większości przypadków są dobrze dobrane, to często są zagłuszane przez odgłosy otoczenia, a nawet jakby ktoś nagrał je na dyktafonie telefonu.
Netflix lubi Wiedźmina. W przypadku serialu ta współpraca wypadła całkiem nieźle i muszę przyznać, że tutaj również. Jeszcze kilka dni temu, niemożliwym wydawało się, że Zmora Wilka mi się spodoba, jednak po seansie muszę przyznać, że jest dobrze. Mimo paru potknięć, film broni się niczym w walce z armią Utopców czy Ghuli. Streamingowy gigant stanął na wysokości zadania i dostaliśmy piękny produkt, nie tylko dla fanów anime czy naszego rodzimego Wieśka. To coś ogólnie, dla fanów fantasty na całym świecie.
Ilustracja wprowadzenia: Kadr z filmu Wiedźmin: Zmora Wilka
A Pan recenzent to ma wgl pojęcie o Lorze Świata Wiedźmina który w tej „produkcji” został totalnie wywalony do kosza, albo pozmieniany w takim stopniu ze ten film nie ma nic wspólnego z Widzminem poza tytułem i imieniem głównego bohatera ? Dobre anime – gdyby nie było w uniwersum Witchera, to jak LftR przerobić na warhammera fantasy albo Gwiezdne Wojny na Startreka… Padaka.
Pan recenzent pisał, że czytał tylko Ostatnie życzenie, więc Pan komentujący niedokładnie chyba przeczytał, pozdro!