Reżyserem produkcji jest Daniel Prochaska, a za scenariusz odpowiadają Marcel Kawentel i Timo Lombeck. Upiorny dom powstał na podstawie powieści Martiny Wilder. Opowiada o matce (Julia Koschitz) z dwójką dzieci (Leon Orlandianyi i Benno Rosskopf), którzy przeprowadzają się z dużego miasta do małej austriackiej miejscowości Eisenkappel. To, co jako pierwsze rzuca się w oczy, to niesamowite krajobrazy. Widoki połączone ze świetnie dobraną muzyką robią naprawdę dobre wrażenie.
Przeprowadzka do nowego, strasznego domu to oczywiście typowy horrorowy motyw, ale na tym typowość tego filmu się kończy. Upiorny dom to dziwne połączenie horroru z filmem familijnym. To balansowanie na granicy strachu i rozrywki. To moim zdaniem po prostu lekki horror dla nastolatków. Główni bohaterowie już chwilę po przybyciu do nowego domu mają do czynienia z pierwszymi niepokojącymi zjawiskami. Starszy z braci jest zbuntowany, tęskni za swoim życiem w dużym mieście. Młodszy natomiast od początku zostaje wciągnięty w dziwne wydarzenia rozgrywające się w posiadłości.
Chłopcy szybko poznają nowych znajomych z sąsiedztwa, którzy pomagają im rozwikłać zagadki upiornego domu. Wszyscy razem powoli dążą do odkrycia prawdy i przyczyn niepokojących zjawisk. Za bohaterami ciągnie się bowiem historia poprzednich właścicieli. Tej nie będę jednak tutaj zdradzać. Początkowo akcja zdaje się rozwijać nieco za wolno, ale z czasem nabiera odpowiedniej dynamiki.
Niekiedy czuć w tej produkcji klimat niczym ze Stranger Things, pod koniec żółte kurtki i jaskinia wyraźnie wskazują na Dark… Upiorny dom to mieszanka różnych stylów i różnych klimatów. Z jednej strony patrzy się na to dość ciekawie, ale z drugiej wątpię, że chciałabym obejrzeć więcej tego typu produkcji. Sama historia nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jedyne, dla czego warto obejrzeć ten film to właśnie jego dziwna, niesprecyzowana gatunkowość.
Ilustracja wprowadzenia: Netflix