Underdog – recenzja pierwszego takiego filmu o sportach walki!

Już dziś do kin wchodzi Underdog – pierwsza polska fabularna produkcja opowiadająca o mieszanych sztukach walki. Debiut Macieja Kawulskiego – organizatora współczesnych walk gladiatorów, który odnosząc sukcesy na powyższym polu postanowił zasmakować branży filmowej. Czy okazała się ona mu słodką czy gorzką?

Co warto zaznaczyć już na samym wstępie – Underdog to nie tylko film o praniu się po mordach i pluciu krwią na oktagon w slow-mo. Jest to także ciepła – ale nie mdła! – historia niełatwych relacji oraz upadku i podnoszenia się po nim dzięki nieustępliwości, ambicji i miłości najbliższych. A ta niekiedy przyjmuje nieoczywiste oblicza. I właśnie to – szkielet produkcji, stelaż, na który Maciej Kawulski zaczął nakładać kolejne elementy – jest bardzo przyjemnym, chociaż nie szczególnie oryginalnym, elementem filmu. Nadmienić tu warto, że to pierwszy film Kawulskiego, który wcześniej nie miał doświadczenia na krzesełku reżysera. To sprawia, iż pastwienie się nad wadami prowadzenia tej historii byłoby nieco okrutne. Nie zrozumcie mnie źle – koncepcja filmu sprawia, że z sali kinowej wyszedłem zadowolony. Z charakterystycznym uczuciem, jak gdyby film wędrował echem gdzieś poprzez meandry umysłu, utrzymywał się jeszcze jakiś czas po seansie. Ale jakkolwiek odmawiam dyletanckiego pastwienia się, tak staram się jak najbardziej uczciwie ocenić ten film. Taka praca, cóż poradzić…

fot. Piotr Pędziszewski

Zobacz również: Nie otwieraj oczu – recenzja thrillera z Sandrą Bullock

Główny bohater, Kosa – w tej roli Eryk Lubos – to były czempion mieszanych sztuk walki. W oktagonowych starciach szedł jak burza do czasu walki o pas z Takaevem (Mamed Chalidow). Obiecującą passę sportowca przerwała kontrola antydopingowa. Wówczas stoczył się i karierę sportowca porzucił w imię pragmatycznych pobudek – chcąc zarobić na chleb zatrudnił się jako ochroniarz. Popadł w problem alkoholowy i lekomanię ze względu na kontuzję barku. Wszystko się odmienia, gdy odnajduje zabłąkanego, rannego psa. Zanosi go wówczas pod drzwi lecznicy Niny – w tej roli pełna uroku Aleksandra Popławska. Tak zaczyna kwitnąć ich wzajemne uczucie. Jednak Takaev kończy karierę (czyżby przebicie czwartej ściany?) i to dla niego ważne, by ostatnią walkę stoczyć z tym, który jako jedyny istotnie mógł zagrozić jego karierze. Darząc Kosę wielkim szacunkiem składa mu propozycję. Kosiński pada w wir przykrych zdarzeń – niełatwa relacja między Niną i jej córką, propozycja powrotu do sportu. Tego wszystkiego dopełnia jeszcze rosyjska mafia z Puszkinem, jej mocodawcą, na czele. Jednak tak jak stal hartowana jest w ogniu i lodowatej wodzie, tak najlepsze cechy charakteru mogą się ujawnić w ogniu walki o swój byt i pozycję.

fot. kadr z filmu Underdog (2019)

Underdog to film dość nierówny. Z jednej strony możemy oglądać naprawdę czarujące,wyraziste kadry – podczas scen treningów, ujęcia z drona na panoramę Ełku czy sceny walki. Pełna właściwej dla produkcji muzyka popularna oraz brzmienia Marka Dyjaka też robią tu mnóstwo roboty. Aktorsko – plejada gwiazd, albowiem uświadczymy tutaj postaci takich jak Lubos, Chabior, Boberek, Włosok i Popławska. Nawet Bartosz Obuchowicz się tu przewinął! Jednak mimo tych zdjęć, muzyki i wielu przypadków świetnej gry aktorskiej – tutaj pod niebiosa wyniósłbym rolę Tomasza Włosoka, który pokazał świeżość i wielki talent – jest tu jakiś dysonans. Tworzy go między innymi niepotrzebne, populistyczne filozofowanie, które – mimo starań aktorów – często nie brzmi przekonująco. Walnie przyczyniają się do tego suchary, które miały przybliżać nam świat przedstawiony, a w efekcie dozują nam końską dawkę cringe’u w kilku momentach. Panie Kawulski, pan to nie Papryk Vegeta, proszę tak nie robić.

fot. Piotr Pędziszewski

Reżyser zdaje się chwilami zapominać, że to mimo wszystko nie jest zwiastun najnowszej gali KSW. Tutaj do czynienia mamy ze znacznie dłuższą formą filmową więc wypadałoby ją właściwie rozplanować. Niestety, czasem niektóre wątki mamy przedstawione w telegraficznym skrócie, w bardzo spłyconej formie. Więc z jednej strony idąc w czasie seansu do toalety może was ominąć wyjaśnienie całego wątku, ale z drugiej strony mała to strata, bo to i tak pewnie wątek spłycony…

Zobacz również: Bumblebee – porządny film o Transformerach, którego nie reżyserował Michael Bay

Innym grzechem głównym filmu jest błąd techniczny, polegający na zbliżeniach na naturszczyków-fighterów, których pan Kawulski zaangażował najwyraźniej dla promocji i po znajomości. W tym nie ma nic złego. Słabe jest natomiast, gdy człowiek wcześniej nie był przygotowany do gry przed kamerą, a dostaje zbliżenie na twarz. Niezależnie czy to przez oszczędną ilość dubli, reżyser powinien znać swoich aktorów i wiedzieć przed jakimi wyzwaniami może ich postawić. Sprawę ratuje tutaj Chalidow, który – ku mojemu zaskoczeniu – posiada iskierkę talentu aktorskiego. I to większą od Macieja Kawulskiego – prowodyra całego przedsięwzięcia.

fot. Piotr Pędziszewski

Dialogi już dostały za swoje, ale muszę przyznać, że mimo wszystkich tych petard godnych arsenału Karola Strasburgera oraz niepotrzebnego filozofowania, są też momenty, w których wypowiadane kwestie trafiają w punkt. Wspomniałem wszakże, że Underdog to tytuł nierówny – ale zarówno na minus jak i na plus. Zakończenie utworu to trochę deus ex machina, ale serce skradło mi to charakterystyczne ujęcie smutnego aktora w pustym teatrze. O co chodzi – sprawdźcie najlepiej sami.

Zobacz również: Kursk – recenzja filmu złego tam gdzie się tego nie spodziewałeś

A sprawdzić warto. Underdog nie jest filmem wybitnym. Ale jest produkcją ciekawą i w wielu aspektach bardzo przyjemną. Spośród innych wyróżnia ją fakt, że to pierwszy film fabularny dotykający tematyki sportu jakim są mieszane sztuki walki. I to jak na pierwszy raz w sposób dość – chociaż definitywnie nie w pełni – smaczny. Maciej Kawulski powinien zostać przy organizowaniu wydarzeń sportowych i być co najwyżej bardzo czynnym producentem, a nie reżyserem. Ale rozmach i zaplecze jakie zgromadził na potrzeby realizacji filmu są naprawdę godne podziwu. Ujmę to pieszczotliwie choć kolokwialnie – polskie kino mordobicia idzie ku dobremu. I tymi słowy kończę, nucąc sobie utwór Marka Dyjaka.

Po tamtej stronie dnia,
Po tamtej stronie cienia.
Woda ma wina smak,
A krew kolor kamienia.

Ilustracja wsprowadzenia: mat. promocyjne

Redaktor

Mały, szary człowiek. Tak podsumowałby go pewnie Adam Ostrowski. Albo też "bardzo dziwny, zaczarowany chłopiec" jak zrobiłby to Nat King Cole. Niepoprawny politycznie obserwator współczesności - świata, kina, książek i gier wideo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?