thor: miłość i grom chris hemsworth
thor: miłość i grom chris hemsworth

Thor: Miłość i grom – recenzja filmu! Jak Taika zrobi marvela to nie ma…

Nie chcę znowu zaczynać tak, jak to robiłem w kilku poprzednich recenzjach filmów MCU, czyli od narzekań. Wszystko dlatego, że Love and Thunder od pierwszych sekund swoich trailerów wyglądał ciekawiej niż kilka poprzednich filmów, a przede wszystkim wydawał się kłaść nacisk na rzeczy, które cenię sobie w tym uniwersum bardziej i które przywodzą mi na myśl rok 2017, czyli ten, kiedy nie tylko byłem młodszy, ale kinowe uniwersum Marvela wciąż uważałem za synonim dobrej wielkoekranowej  rozrywki. Wtedy to bowiem, jednego roku dostaliśmy pierwszego Spider-mana, drugich Strażników Galaktyki i Thora: Ragnarok. Wszystkie z nieco różnych bajek, innych twórców i innych bohaterów, w dość ścisłej formule, będące w stanie opowiadać historię różnymi środkami. Nowy Thor miał przypomnieć tamte czasy w obecnych, kiedy liczba produkcji znacznie podskoczyła kosztem jakości. Na szczęście jednak to zrobił.

Nową część przygód Thora poddajemy ocenie we współpracy z Mobile Vikings, społecznościowym operaThorem, którego misją jest przede wszystkim zadowolenie użytkowników!

O tym, że tak się może zdarzyć, wiedzieliśmy już jednak od dawna. Thor: Miłość i grom wyglądał pod kątem autorskości na białego kruka w czwartej fazie Marvela już od pierwszych zapowiedzi. Waititi spłacił z wyprzedzeniem kredyt zaufania, jaki dostał przy Ragnaroku, stąd teraz było go jeszcze więcej. Sprawiło to, że mógł się realizować na nieco większą skalę. Od razu, od pierwszych nut kawałka Guns N’Roses, który uświetnia nam ten seans, widzimy, jak bardzo jego jest to film. Choć seans ma mnóstwo metakomentarzy, niech pierwszym będzie to, że na samym początku do opowiadania historii staje narrator, którym jest Korg, postać poznana w poprzednim filmie, notabene mówiąca  głosem Waititiego. Nowozelandzki reżyser bierze więc mikrofon do ręki sam.

Rozwój Thora to od momentu jego poprzedniego solowego filmu najciekawszy wątek uniwersum, uznanie cały czas budzić może jednak to, jak dużo w jego historii pozostało twórcom do opowiedzenia. Powiemy, że bóg piorunów zna już swoje miejsce we wszechświecie i jakoś zdefiniował swoją tożsamość, jednak będzie to tylko półprawda. Problem w tym, że ta tożsamość jest trochę nijaka i postać Chrisa Hemswortha z wewnętrznym lękiem nie dąży do jej zmian, nie chcąc tracić kolejnych bliskich mu osób. Do tego dodajmy, że Ragnarok w swoim całym metrażu pominął najważniejszą osobę w jego życiu, Jane (Jodie) Foster (Fondę), a już mniej więcej wiemy, jakie kwestie charakterologiczne u głównego bohatera podejmie ten film. Jest to motyw, jaki będzie mu towarzyszył cały seans. Bo znowu to on jest tu bez dwóch zdań najważniejszą postacią.

Zobacz również: MARVEL QUIZ: Jak dobrze znasz antagonistów Marvela?

Pozostali bohaterowie nie mają tak rozbudowanych historii, jednak nie wydaje się to tej konkretnej fabule potrzebne. Funkcją wszystkich jest bowiem danie rozwojowi Thora lustra, w którym może się przejrzeć i zweryfikować wybory życiowe. Jedni, jak Star Lord, są w tym przekazie bardziej bezpośredni, u innych już trzeba co nieco wyłowić, od samego początku widzimy jednak, że choćby nie wiem, jak posiadacz Stormbreakera chciał się oszukiwać, otoczenie jest dla niego czymś absolutnie esencjonalnym. Nie ma więc możliwości, żeby zostawić go w tak emocjonalnej pustce, jaką mogliśmy w trakcie bądź pomiędzy dwoma ostatnimi częściami Avengers.

„Better to feel shitty than empty” – mogłem nie zacytować idealnie, ale mniej więcej taki przekaz ma do przekazania postaci Hemswortha w filmie Star Lord. I choć ten zdaje się zwyczajnie z tym nie zgadzać, chowając przy okazji swe lęki i traumy, przyjdzie się mu zderzyć z prawdziwością tych słów atakującą z obu stron. Waititi w polemikę ze swoim bohaterem wchodzi bowiem zarówno z powracającą Jane Foster, jak i z Gorrem, nową postacią, z którą na ekranie i w całej zabawce Disneya widzimy Cristiana Bale’a. Zyskuje on ksywę the God Butcher, a to, dlaczego tak się dzieje, rozkłada się dosłownie na kilka pierwszych minut filmu. Można by powiedzieć, że tym twórcy nie kupią widza na nowego świetnego villaina, jednak w kontrze stoi to, co napisałem wcześniej. Gorr w tym filmie nie ma być świetnym villainem, a odbiciem postaci Thora i w tym sensie wypada akurat znakomicie. To dzięki niemu bowiem mamy okazję zobaczyć jedne z bardziej emocjonalnych scen w uniwersum. Dawno nie miałem tak, żebym aż tak mocno w marvelku przejął się bohaterami. Dlatego też, z tego miejsca do reżysera i scenarzystów płyną kolejne brawa.

Zobacz również: Minionki: Wejście Gru – recenzja filmu. Minionki

No i wspomniana Jane Foster. To naprawdę niesamowite, żeby nikt wcześniej nie miał pomysłu na ciekawą rolę w blockbusterze dla tak wybitnej aktorki, jak Natalie Portman. Pisać można jednak w czasie przeszłym, bo gdy stała się ona Mighty Thor i wkroczyła na boską ścieżkę, odnalazła się jak w domu. Od swojego chłopaka różni ją to, że gdy ten całe mnóstwo czasu myślał, że to Mjolnir cały czas definiował go jako człowieka, ona po wejściu w jego posiadanie od razu wie, że wspomniany kawałek stali to rozwiązanie tymczasowe, które nie zmienia tego, jak wielkie ma problemy. Tym bowiem jest mniej boski, a bardziej ludzki nowotwór. Mjolnir natomiast jest w tym przypadku czymś, co dosłownie i w przenośni trzeba trzymać, aby linia życia cały czas biegła.

Wszystkie te bardzo emocjonalne wątki zostały wrzucone jednak, w jakże by inaczej, jeden z najbardziej komediowych filmów MCU. Stężenie żartu na minutę seansu jest ogromne, a Waititi z dużym wyczuciem uśmiesznia te najbardziej dramatyczne momenty, jednocześnie nie dając rady umniejszyć. Konwencja jego filmu jest jasna od początku, dlatego też, jeśli komuś przypasuje, odnajdzie się jak w domu. W innym przypadku z docenieniem filmu może się pojawić podobny problem, co w przypadku Eternals.

Zobacz również: Spider-Man: Bez drogi do domu – recenzja filmu. Ready Peter One [BEZ SPOILERÓW]

Trzeba jednak wspomnieć o wadach, bo okaże się, że mamy do czynienia z blockbusterem perfekcyjnym, a tak przecież nie jest. Wspomniany blockbuster to tutaj słowo klucz, bo widać, że w jakiś sposób przeszkadza ono reżyserowi. Thor: Ragnarok był jednym z najbardziej wyrazistych wizualnie filmów MCU, tutaj natomiast z przykrością trzeba stwierdzić, że pięć lat później otrzymujemy obraz wyraźnie brzydszy. Choć cały czas widać, że Taika chce mu nadać styl, choroba przeciętności wizualnej dociera również do niego. Kolory nie są już tak wyraziste, rockowa otoczka działa tylko w napisach, w bardziej szczegółowych otoczeniach natomiast słabej jakości tekstury z green screenu są już nie do ukrycia. W oczy razi szczególnie scena na audiencji u Zeusa, która jest po prostu brzydka, a w finale walka z wiatrakami Waititiego kończy się wywieszeniem białej flagi i wysłaniem bohaterów do czarno-białej lokacji. W ogóle trzeci akt sprawia wrażenie mocno uciętego i odhaczonego przez średnio zainteresowanego akcją reżysera na tróję na szynach. Żeby jednak oddać cesarzowi, co cesarskie warto wspomnieć, że w żadnym stopniu nie wpływa to na wymowę filmowej historii.

Konkurs: Wygraj boski telefon Apple iPhone 13 w konkursie z Mobile Vikings

Korg ma okazję opowiadać nam historię kilkukrotnie, co potrafi być uciążliwe, bo jako widzowie do jego wniosków jesteśmy w stanie dojść sami. Waititi jednak z uporem maniaka chce nam ten film opowiedzieć i ukazać wszystkim, jak bardzo uwielbia Thora i zależy mu na ciekawym przeprowadzeniu widzów przez jego przygody. Misja się jak najbardziej udała, a Taika i Hemsworth zachowali chyba najbardziej pozytywny w Marvelu status quo. Znaczy jeden wciąż gra najciekawszą postać, a drugi pozostaje najambitniejszym z twórców.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?