Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw – recenzja blockbustera tych wakacji!

Jednym z pierwszych zbawiennych decyzji dla serii Szybkich i wściekłych było zaangażowanie doń Dwayne’a The Rocka Johnsona. Od tego momentu nieco nudząca powoli seria zaczęła nabierać drugiego tchu zmieniając swoją dotychczasową formułę i spychając nielegalne, uliczne wyścigi na dalszy plan, celem ratowania świata przy pomocy samochodów. Kolejną, według mnie przynajmniej, było wprowadzenie postaci granej przez Jasona Stathama, który w roli badassów czuje się jak ryba w wodzie. Dosyć burzliwa znajomość Luke’a Hobbsa i Deckarda Shawa zagwarantowała nam następnie jedne z najlepszych scen ósmej odsłony Szybkich i wściekłych. Spin off, w którym właśnie ci panowie wyjdą na pierwszy plan był wówczas kwestią czasu. Jak się dzisiaj okazuje, gotowy produkt można uznać za strzał w dziesiątkę!

Luke Hobbs i Deckard Shaw zdecydowanie nie są osobami, z którymi chcielibyście zadrzeć. Już samo wkurzenie jednego z nich jest mocno nieroztropnym posunięciem, które w najlepszym razie skończyłoby się kilkoma tygodniami w szpitalu. Nadepnięcie na odcisk obu tym panom to natomiast uruchomienie procesu autodestrukcji. Jak na dobre kino akcji przystało, fabuła filmu do najbadziej skomplikowanych nie należy. Tytułowi bohaterowie darzący się, eufemistycznie mówiąc, niechęcią muszą połączyć siły i nauczyć się współpracować, aby powstrzymać zabójczo skutecznego Brixtona przed rozpowszechnieniem wysoce niebezpiecznego wirusa zagrażającego ludzkości.

Jeśli nie jesteście zwolennikami zmian jakie zaszły w tej franczyzie od części czwartej, tak jak w przypadku poprzednich odsłon, prawdopodobnie nie jest to film dla was. Jeśli natomiast nie raził was festiwal absurdu, który był serwowany pod szyldem Szybkich i wściekłych w ostatnich latach, będziecie czuć się jak u siebie. Spin off, tak jak główna seria, nawet nie udaje, że jest czymś więcej niż niezobowiązującą rozrywką pełną satysfakcjonujących popisów kaskaderskich, cudownie przekombinowanych pościgów oraz cieszącymi oko choreografiami walk. Wystarczy więc wyłączyć szare komórki i dać się porwać do tej nafaszerowanej testosteronem jazdy bez trzymanki. Wybranie ex-kaskadera – Davida Leitcha na stanowisko reżysera tego filmu było bardzo dobrą decyzją i po raz kolejny po Atomic Blonde i Deadpoolu 2, ów twórca staje na wysokości zadania. Wprowadza tym samym do tego wyokooktanowego uniwersum odrobinę dobrze nam znanej neonowej estetyki, dzięki czemu sceny walk wyglądają naprawdę elegancko.

To że obsada spełni swoją powinność, było dla mnie pewne przed seansem. Zarówno The Rock, jak i Jason Statham wyciskają ze swoich postaci pełnię możliwości, gdyż grają po prostu samych siebie. Już pierwsze sceny, w których na podzielonym ekranie przedstawiona jest codzienna rutyna bohaterów pokazuje, że aktorzy mają niebywałą frajdę z pracy na planie. Kiedy więc po raz kolejny dochodzi do spotkania naszych protagonistów można już zacierać ręce na słowne docinki, których tym razem jest jeszcze więcej i bawią jeszcze bardziej niż pamiętna scena z więzienia z ósmej cześci serii. Między Hobbsem i Shawem czuć niebywałą chemię i to ona jest największą zalętą tej produkcji. Dodajmy do tego odrobinę męskiej rywalizacji podczas pokonywania na drodze ludzkich przeszkód i mamy buddy movie z prawdziwego zdarzenia.

Pozostała część obsady również daję radę. Utarczki między głównymi bohaterami to nie wszystko i znakomitym kontrapunktem do ich relacji jest postać zjawiskowej Vannessy Kirby, która gra agentkę MI6 wrobioną przez tajemniczą organizację w intrygę. Warto również dodać, że jest ona ekranową siostrą Jasona Stathama (trzeba przyznać, że familia Shaw nie należy do najnudniejszych). Kolejny raz po zeszłorocznym Mission: Impossible. Fallout z gracją odnajduje się w kinie akcji i mam nadzieję na jej kolejne angaże w wysokobudzetowym kinie. Mimo że grany przez Idrisa Elbę Brixton nie jest villainem doskonałym, bo jego motywacje nie do końca do mnie przemawiają, to ewidentnie czuć tutaj dystans, jaki aktor ma do swojej postaci, już w pierwszych scenach nazywając się czarnym charakterem. On równiez ewidentnie miał radochę podczas prac na planie. Nie należy zapominać również o pewnych gościnnych występach, ale żeby nie psuć wam efektu zaskoczenia, nie zdradzę o jakich aktorów chodzi.

Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw są dokładnie tym filmem, jakiego każdy sie pewnie spodziewał – dającym masę funu, łamiącym kolejne granice kuriozum blockbusterem wprost idealnym na okres wakacji. Udowadnia również, że rodzina Toretto z jej coraz bardziej irytującą głową na czele nie jest pozycją obowiązkową dla stworzenia interesującego filmu z samochodowego uniwersum. Choć nie zawsze ma on równe tempo i niestety nie wyzbył się charakterycznych dla serii problemów z gatunku “jesteśmy rodziną”, to na horyzoncie nie widzę lepszego męskiego kina akcji, które w najbliższym czasie zagości na salach kinowych.

Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe

Redaktor

W kinie szuka pozycji, która przebije Pulp Fiction, w telewizji - Breaking Bad oraz Rodzinę Soprano, w świecie gier - serie Bioshock oraz God of War.
Kontakt: [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?