Spider-Man: Daleko od domu – recenzja ostatniego filmu 3. fazy MCU, czyli krajobraz po wojnie
Autor: Szymon Góraj
3 lipca 2019
Produkcje superbohaterskie już tak mocno wgryzły się we współczesną tkankę popkulturową, że dawno stały się nie tyle alternatywą dla „tradycyjnego” blockbustera, co daniem głównym w box office. Wystarczy przywołać całe to szaleństwo związane z Avengers: Endgame czy skrzętnie omawiany w mediach każdy drobny szept w kontekście nowego odtwórcy roli Mrocznego Rycerza albo Jokera. Spider-Man: Daleko od domu jest ważnym punktem aktualnych przemian w swoistym centrum tego fenomenu, co nie przeszkadza mu osiągnąć pewnego rodzaju gatunkową samoświadomość, jaką widzi się nieczęsto.
Tragiczne wydarzenia związane z wojną z Thanosem wpłynęły na każdego. Do najbardziej poszkodowanych należy Peter Parker (Tom Holland), na którego jak grom z jasnego nieba spadło dziedzictwo Iron Mana i odpowiedzialność związana z ochroną świata. Jak na ironię, jego wakacyjne plany zbiegają się z niezwykle poważnymi zagrożeniami.
kadr z filmu Spider-Man: Daleko od domu
Napisanie tej recenzji wiązało się ze zbliżonymi trudnościami, z jakimi borykał się mój redakcyjny kolega przy okazji skrobania tekstu o Endgame. To, co znamy z oficjalnego opisu fabuły i licznych materiałów promujących produkcję stanowi w głównej mierze fasadę dla bez wątpienia jednego z najbardziej pokręconych filmów MCU. Jon Watts nie bawi się w półśrodki, nie korzysta z gotowych schematów utkanych przez ukształtowane uniwersum (choć zasadniczo pewnie mało kto miałby do niego wielkie pretensje, gdyby to robił). Jeżeli patrzymy pod tym kątem, Homecoming ze swoimi nie zawsze oczywistymi manewrami scenariuszowymi jest przy sequelu dziecinadą. Reżyser rzuca swoje zabawki na słabo dotąd eksploatowane europejskie terytorium i bezlitośnie kruszy ukształtowane już wyobrażenia widza, wyrywając go ze strefy komfortu. Niewiele produkcji należących do tego gatunku jest tak bardzo kreatywnych, autoironicznych i zarazem aktualnych. Czołowy plot twist, który kształtuje główną część Daleko od domu, jest niezwykle wymownym komentarzem na temat współczesnej hegemonii superhero. Potężny pstryczek w nos otrzymują także wszelkiego rodzaju teorie internetowe, powstające na ogół wskutek oparcia się o jakiś element materiałów promocyjnych. Nowy Spider-Man opanował do perfekcji zabawę mechanizmami gatunku. Aż żal, że nieco dokładniejsze ich przybliżenie tutaj skutkowałoby spoilerem.
kadr z filmu Spider-Man: Daleko od domu
Jeżeli chodzi o tło historii, Watts oczywiście wraca do znanej nam dobrze z Homecoming fuzji filmu superhero z motywami kina młodzieżowego. I o ile przez większość czasu tworzy to klimat, który jest niepowtarzalny wśród filmów Marvela, niekiedy dochodzi do przesady. Mimo wszystko podboje miłosne Parkera czy jego sideckicka czy inne nastoletnie dramy nie powinny zajmować aż tyle miejsca, do tego w takim stężeniu. Choć humor stoi na dość wysokim poziomie, tu też zdarzyło się też parę razy powtórzenie jakiegoś motywu co najmniej o raz za dużo. Na szczęście zostaje nam to wynagrodzone z nawiązką. Pochwalić warto obecność drugiego planu, który jest wyrazistszy i ma nieco więcej z życia niż w poprzedniej części. Swoje 5 minut dostaje Happy (Jon Favreau), ciocia May (Marisa Tomei), Nick Fury (Samuel L. Jakcson) czy MJ (Zendaya), zgodnie z oczekiwaniami zbliżając się do Petera. Najwięcej robi jednak dynamikę pomiędzy duetem Holland-Gyllenhaal. Ten pierwszy konsekwentnie rozwija swoją postać w piątym już filmie, zaś jego starszy kolega po raz kolejny pokazuje, że może zagrać każdego, budując wiarygodną więź z młodszym kolegą po fachu. Nade wszystko zaś cieszy konsekwencja w budowaniu wiarygodnego krajobrazu po wielkim, galaktycznym konflikcie. Twórcy zdążyli nawet w mig usprawiedliwić lukę związaną z wiekiem Parkera i jego konsekwencjami, która dotąd była jednym z większych niedopatrzeń w uniwersum.
Choć niepozbawiony wad, film Wattsa jest godnym zamknięciem pewnego ważnego rozdziału w MCU (i zarazem otwarciem nowego), ale i czymś znacznie więcej. To bezkompromisowy łamacz schematów, przepełniony dystansem do własnego rodowodu i dzięki temu wychodzący poza jego ramy. Warto dosiedzieć do końca napisów, bowiem na deser twórcy zostawili jeszcze dwie sceny zdolne przewrócić co nieco w żołądku niejednej osobie.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Zdaniem innych redaktorów:
Dagmara Trembicka:
Ze wszystkich popularnych trykociarzy zawsze najbardziej lubiłam Spider-Mana. W sumie tylko jego na dłuższą metę trawię – za zachowanie charakteru fajnego, nieco niezdarnego chlopaka z żywą inteligencją, który ratuje świat między pracą a studiami.
I w Spider-Man. Daleko od domu ponownie dostałam portret prawdziwego, żywego nastolatka, którego problemy mogłyby przerosnąć niejednego dorosłego. Tego Petera można lubić z głębi serca. Do kompletu dołożono mu jeszcze Jake’a Gyllenhaala jako Mysterio i mamy film idealny na lato – może nie sztukę wysoką, ale doskonałą rozrywkę, komedię o nastolatkach podszytą poważniejszymi, smutniejszymi tonami.
Zastępca redaktora naczelnego
Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.
A mi właśnie bardzo odpowiada, że było aż tyle czasu na wątki „obyczajowe”. Wydaje mi się, że mimo wszystko większość widzów bardziej lubi Petera niż Spidermana, a i sama postać jako superbohater właśnie jest jednak znacznie bardziej wyeksploatowana (jak dla mnie w gościnnych występach zazwyczaj jest standardowym śmieszkiem w kostiumie). Bardzo jestem ciekaw jak teraz potoczą się jego losy i jak twórcy zbalansują te dwie strony.