Filmowa adaptacja popularnej sztuki Ghost Stories, pokazywanej na londyńskim West Endzie, zachowuje wszelkie znamiona oryginału. Przeraża, zaskakuje, angażuje emocjonalnie. Nie ma w tej produkcji na szczęście żadnych znamion teatralności. Stawiając na epizodyczną strukturę Przebudzenie dusz jest ukłonem w stronę klasycznych, brytyjskich horrorów oraz seriali spod znaku Strefy mroku. Choć początkowo irytuje niezgrabnym wprowadzeniem, widz szybko zapomina o tym, kiedy zaczyna się robić naprawdę strasznie.
Profesor Goodman (Andy Nyman) jest sceptykiem, zajmuje się demaskowaniem hochsztaplerów tytułujących się jako „medium”, wszelkich zjawisk paranormalnych i speców od kontaktów z zaświatami. Pewnego dnia otrzymuje przesyłkę od zaginionego przed laty Charlesa Camerona, swojego mistrza i inspiratora. Naukowiec odwiedza staruszka, żyjącego w ciasnej przyczepie kempingowej, który daje mu do rozwiązania trzy zagadki. Każda z nich, niewyjaśniona do tej pory, zdaje się potwierdzać istnienie sił nadprzyrodzonych, których nie da się wytłumaczyć w jakikolwiek inny sposób. Goodman spotyka się zatem najpierw z nocnym stróżem, który doświadczył przerażającego spotkania z „czymś” w opuszczonym budynku, potem z nastolatkiem, którego nocna eskapada zakończyła się piekielnym spotkaniem, oraz bankierem, któremu urodził się niezwykły potomek.
Widzowie zaznajomieni z jakością brytyjskiej telewizji będą pewnie odrobinę zirytowani, że początkowe sekwencje jakościowo niezwykle przypominają seriale realizowane dla BBC czy ITV. Na szczęście, dość szybko się o tym zapomina, kiedy Przebudzenie dusz zaczyna robić to, co obiecuje – straszyć. Napięcie w trzech sekwencjach jest niesamowite, budowane przez mrok, odgłosy, snopy latarek w ciemnościach, przemykające w kadrach cienie. Włos jeży się na głowie i tylko najwięksi fani horrorów będą w stanie oglądać ten film bez zasłaniania oczu. Nie brakuje tu na szczęście dawki słynnego, brytyjskiego poczucia humoru, który w wielu sytuacjach jest doskonałym kontrapunktem.
Pierwszy epizod jest gęsty i przerażający, nie ma w nim miejsca na chwilę oddechu. Opuszczony magazyn pod okiem nocnego stróża zamienia się w jeżący włosy na głowie labirynt. W drugiej, równie niepokojącej opowieści, pojawia się jednak miejsce na czarny humor, a trzeci cytuje nawet kanoniczne dzieło Dziecko Rosemary Romana Polańskiego. Chwilami film w reżyserii Andy’ego Nymana i Jeremy’ego Dysona przypomina również Wrota do piekieł Sama Raimiego, co jest chyba najlepszym komplementem. Produkcja ma dwa dość niespodziewane zwroty w finale, konsekwentnie budowane od samego początku. Nie jest to miejsce, żeby pisać o szczegółach, ale wszystko na sam koniec będzie miało sens. Zabiegi te dodają one jeszcze więcej do historii, która okazuje czymś więcej niż tylko zwykłym straszakiem.
W obsadzie znalazło się miejsce dla Martina Freemana (trylogia Hobbit, seriale Sherlock i Fargo), który jest bezbłędny w swojej dwuznacznej roli. Młody i utalentowany aktor Alex Lawther (Gra tajemnic, serial Czarne lustro) praktycznie kradnie każdą scenę. Jego postać jest równie niepokojąca i szalona, co opowiadana przez nią historia. Dzięki doskonale skonstruowanej historii, wielu nienachalnym nawiązaniom do ikonografii kina grozy, napięciu oraz aktorstwu Przebudzenie dusz osiąga to, co od lat jest problemem wielu amerykańskich horrorów. Nie tylko skupia się na straszeniu widza, ale zostawia nas z wieloma egzystencjalnymi pytaniami. Ludzka tragedia w filmie tego gatunku dawno już nie była tak wstrząsająca i namacalna. A ciarki na plecach będą nam towarzyszyły jeszcze długo po zakończonym seansie.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe / Kino Świat
Film to jakieś nieporozumienie. Takie g że brak słów. Czuję się wręcz oszukany. 1/10!