Proces Siódemki z Chicago – recenzja filmu. O wojnie w sądzie w ramach filmu

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Netflix nie do końca wykorzystał szansę na pandemiczne zamknięcie i zdominowanie rynku w dobie pandemii. Co by nie mówić, w obecnych czasach rządzą, jednak także nie byli przygotowani na tegoroczny obrót spraw. W czasie, gdy wszyscy siedzą w domu, a nawet jak chcą pójść do kina, to nie bardzo mają na co, okno na popkulturę w postaci czerwonej enki nabrało na znaczeniu. Wyobraźcie sobie więc, co by było, gdy w arsenale platformy na ten trudny okres było kilka ogromnych hitów. Były to przecież czasy, w których królował Tyler Rake, a jedną z ważniejszych premier miesiąca The Old Guard. Ale właśnie, tylko The Old Guard i tylko Tyler Rake. Żadne kino przez duże k się nie pojawiło. Teraz jednak wchodzi Proces Siódemki z Chicago, który tego statusu jest najbliżej.

Kolejnym z galerii dużych twórców, którzy mogą zrealizować swoje projekty dla Netflix staje się bowiem Aaron Sorkin, najgorętsze od lat scenariopisarskie nazwisko w Hollywood. Co prawda był już wtedy uznanym nazwiskiem, jednak punktem zwrotnym w jego karierze wydaje się napisanie absolutnie kapitalnego skryptu do The Social Network Davida Finchera. Odtąd każdy projekt reklamuje się jego nazwiskiem w równym stopniu, co gwiazd w obsadzie i na stołku reżyserskim. Wszystko dlatego, że facet ma niebywałe wyczucie do dostosowania filmowych wydarzeń do istoty poruszanego przez siebie problemu. W napisanych, jak i wyreżyserowanych przez niego filmach brakuje fałszywych nut, jak i zbędnych linijek, a wszystko chodzi jak w naprawdę dobrze naoliwionej maszynie. Dlatego też trudno się dziwić, że pierwszy od dłuższego czasu dobry film wprost z sali sądowej wychodzi właśnie spod jego ręki.

Historia procesu siódemki z Chicago pełna jest podtekstów. Nie jest to zwykły proces, a odzwierciedlenie na sali sądowej wielu postaw, poglądów i politycznej mapy USA. Film opowiadający o tym procesie mógłby więc szybko popaść w populizm, niepotrzebny patos i nachalne granie na emocjach widza. Sorkin jednak znanymi ze swojej poprzedniej twórczości sztuczkami, znowu znalazł sposób, aby tego typu problemy ominąć. Po szybkim narracyjnie wprowadzeniu zamyka wszystko, o czym mówiłem za drzwiami sądowej sali. Mamy konflikt, mamy strony, a potem już bardzo rzadko wystawiamy nos poza wszelkie okołoprocesowe wydarzenia. Jednocześnie cały czas wiemy, że nie do końca to tam leży istota całego problemu. Jest jednak kilka powodów, dla których nam to wcale nie przeszkadza.

Pierwszym i chyba najważniejszym są zamknięte za wspomnianymi drzwiami pokłady charyzmy. Śmietanka aktorska, którą zaprosił do projektu Sorkin jest doprawdy imponująca a każdy robi swoją robotę wyśmienicie. Na sali od samego początku jest gorąco, a starcie charakterów i coraz to szybsze i bardziej energetyczne wymiany zdań jeszcze podkręcają atmosferę. W kilku przypadkach chciałoby się, aby nieco lepiej dopisać dwóch czy trzech bohaterów, ale czego nie dogra jeden, to wspomoże drugi, dzięki czemu proces śledzimy przez całe dwie godziny z zapartym tchem. Twórca Gry o wszystko znowu pokazał, że w wykorzystywaniu potencjału narracyjnego swoich historii nie ma sobie równych.

Kilkukrotnie podczas tego filmu pada zdanie, że nie ma czegoś takiego jak proces polityczny. Bohaterowie reagują na nie alergicznie, jednak nie robią sobie żartów. Siódemka z Chicago bowiem bardziej niż o samych siebie walczyła o ideologię. To pozwala w przejrzysty i satysfakcjonujący widza sposób uwypuklić absurd całego tego procesu. Forma filmu pozwala doskonale wybrzmieć jego zakończeniu. W innych rękach wypadłoby ono prawdopodobnie strasznie sztucznie i patetycznie. Tutaj jest wyjściem naprzeciw idei, która przyświeca naszym bohaterom i ostatecznym poszerzeniem horyzontów widza. Tak, żeby wiedział, w czym rzecz, o co rzeczywiście toczyła się na sali sądowej gra. Kto wygrał, można ocenić już samemu.

Film w wybranych kinach od 2 października. Premiera na Netflix 16 października.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?