Prime Time – recenzja filmu. W szkiełku jakąś nagrodę wręczali…

Nie wszyscy czytający pewnie to pamiętają, ale kiedyś, dawno już temu, rok 1999 zmieniał się na 2000, a wydarzenie to wielu uważało za symboliczne. Byli ludzie, którzy naprawdę bali się, że trzy kolejne zera zmienią na świecie coś więcej, niż poziom śmieci na ulicy ze względu na noworoczne fajerwerki i wystrzeliwane szampany. Prawdopodobnie taki był też zamysł głównego bohatera Prime Time, Sebastiana, który w noc sylwestrową zażyczył sobie wejść na antenę. Nie było to jednak normalne wejście, takie jak wszyscy, za którym stał talent czy pieniądze. Za nim miała stać broń. Naładowana i wymierzona w bogu ducha winnych ludzi.

Prime Time powstało w oparciu o kilka lat młodsze (w realu bowiem nie był to przełom roku 99 i 00, a wrzesień 2003) wydarzenia, kiedy to uzbrojony mężczyzna wpadł to siedziby Telewizji Polskiej i zażądał chwili czasu antenowego, przy okazji biorąc zakładnika. W prawdziwym świecie wszystko dobrze się skończyło, jednak niewątpliwie było to wydarzenie, które odcisnęło piętno na nowoczesnej historii mediów. Reżyser Jakub Piątek nadał temu wydarzeniu, osadzając we wspomnianym przełomie lat, tym szczególnym, nieco bardziej mityczne znaczenie. Dobrze, że w całej reszcie filmu zachował się dużo bardziej kameralnie i powściągliwie.

Netflix zapowiada 9 nowych polskich produkcji!

fot. materiały prasowe/Netflix

Mam problem z recenzją tego filmu z jednego prostego powodu. To, co jest w nim najważniejsze, clou, przekaz i właściwie cel, jaki przyświeca tej opowieści, leży na głównym fabularnym spoilerze. Po prostu nie da się tego ocenić, nie zdradzając co się tu dzieje, nie wchodząc w motywacje kierujące głównym bohaterem. Powiem więc tylko, że film Piątka wygrywa najbardziej tym, co ma do powiedzenia i jaki morał działalności bohatera z niego płynie. To on najbardziej igra z widzem i wywróci Wam patrzenie na ten film. Poza tym pozostaje bardzo dobry thriller. A o tym postaram się powiedzieć już szerzej. Bo mogę.

Zobacz również: Thunder Force – recenzja filmu Netflix. Grupa grzmot… ale bez grzmotu

We wszystkim co dzieje się, jeśli chodzi o wypełnienie półtoragodzinnego seansu napięciem, też jest ciekawie.  Zabawa sylwestrowa z Daewoo Matizem dla szczęśliwego widza toczy się w dość małym studiu, z niewielkim polem ucieczki, co daje reżyserowi mnóstwo możliwości inscenizacyjnych. Wpuszczając naszego bohatera w ograniczoną przestrzeń, z mnóstwem sprzętu, może budować napięcie naprawdę prostymi środkami. Jest prezenterka, zabrany z recepcji ochroniarz i nasz bohater, a wszystko z góry obserwuje nie do końca panująca nad sytuacją ze względu na specyfikę studia realizatorka. Później do akcji wkracza policja ze swoim negocjatorem i armią uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy, ale nie ma to żadnego znaczenia. Póki znacząco nie się czasu, w którym Sebastian będzie w stanie posłać kulkę w stronę prezenterki Miry i sympatycznego niewiele można tu zrobić. W grę muszą więc wejść koneksje i to te na najwyższym szczeblu.

fot. materiały prasowe/Netflix

Wszystkie emocje malują się tu więc na twarzach głównych bohaterów. Reżyser nie ubarwia swego filmu dużą ilością efektownych zabiegów montażowych, co sprawia, że najważniejszą rolę w zbudowaniu napięcia będą tu odgrywać aktorzy. A że głównymi twarzami projektu są Bartosz Bielenia i Magdalena Popławska, z góry można mieć nadzieję, że podołają. Na ekranie nie jest inaczej. Zarówno gwiazdor Bożego Ciała, jak i młodsza z sióstr Popławskich pokazują klasę. Bez nich nie byłoby tak dobrze.

Zobacz również: Godzilla vs. Kong – recenzja filmu. Waga półciężka

Piątek bardzo świadomie w konstrukcji swego dzieła łamie schematy, którymi rządzą się tego typu thrillery. Tak jak wspomniałem wcześniej, dwa moje główne wnioski płynące z tego seansu oraz sprawiające, że spodobał mi się ten film muszę tu pominąć, gdyż mógłbym je wrzucić do tekstu wyłącznie z dopiskiem [UWAGA SPOILER], a nie zwykłem tego robić w recenzjach. Bo to nie jest typowy thriller, który z wygrywania Deawoo Matiza i zakłócenia tego procederu utworzy patetyczną, skrojoną pod amerykańskiego widza historyjkę. Ten film warto obejrzeć z innych powodów, choć nie są to powody jedyne. Wspomniana napięta amerykańska historyjka, trzymająca na krawędzi fotela, również tutaj zadziała. Nawet pomimo faktu, że zupełnie w innym wymiarze.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?