Jeżeli jednak spodziewaliście się jakichś wielkich nawiązań do kultowych części sprzed lat, już na wstępie możecie porzucić nadzieje. O poprzednich „wizytach” pozaziemskich myśliwych ledwie się wspomina. Na początku wita nas Quinn McKenna (Boyd Holbrook), żołnierz do zadań specjalnych, którego misja zostaje brutalnie przerwana przez pojawienie się statku kosmicznego jednego z Predatorów, który musiał awaryjnie lądować. McKennie cudem udaje się zbiec jako jedynemu z całego oddziału. Co więcej, zdobywa przy tym trofeum należące do prześladowcy. To rozpętuje prawdziwe piekło, bo jak szybko można się zorientować, to niejedyny Predator w okolicy.
Twórcy Predatora chyba nawet przez chwilę nie próbowali skupiać wzrok widza na jakimś ciekawszym zawiązaniu wątku. Przeciwnie, Black i spółka w pełni wykorzystują aspekty gatunku, starając się ograniczyć wszelkie przestoje i co moment wrzucać nas w wir akcji. Zazwyczaj jest więc szybko, dynamicznie i krwawo. A przy tym, jak to u tego reżysera bywa, po prostu zabawnie. Shane Black nawet nie próbował zgłębiać uniwersum, w które został wrzucony. Po prostu na wstępie określił jego ramy, tak żeby każdy wiedział, gdzie mniej więcej się znajdujemy, a dalej to już czysta zabawa konwencją. W przypadku tej franczyzy postawienie na tego typu rozwiązanie wymaga jednak pewnej odwagi. Właśnie to zyskało mnóstwo punktów, odgradzając nas nieco od pretekstowej i chaotycznej fabuły. Cóż powiedzieć, to się zwyczajne nie trzyma kupy. Nie zdradzając zbyt wiele (choć tak naprawdę żadnej mistycznej tajemnicy nie ukrywam), pojawiają się wątki poruszające kondycję ludzkiej rasy, wewnętrzne wojenki Predatorów, problem autyzmu jako niezrozumiany wyższy szczebel ewolucji… starczy powiedzieć, że filmowi wyszłoby lepiej, gdyby nie było tam próby konstruowania większej niż życie fabuły.
Jak to w filmach twórcy Nice Guys bywa, nie zabrakło kilku ekscentrycznych postaci. W roli głównych wybawców koniec końców Predator stawia drużynę niezdyscyplinowanych, złamanych żołnierzy, którzy w większości nie różnią się zbyt wiele od lokatorów zakładu dla psychicznie chorych. Szalony żołnierz ze skłonnościami samobójczymi, kolejny z zespołem Tourette’a (Thomas Jane w dość kuriozalnej roli), po drugiej stronie barykady szef oddziału zapobiegawczego groźnym obcym z dość specyficznym poczuciem humoru. Głównym bohaterem jest zaś typowy rzucającymi ripostami na prawo i lewo twardziel w osobie bardzo dobrze czującego konwencję Holbrooka. Twórcy postawili na nakreślenie bohaterów grubą kreską, co w tym przypadku było bardzo dobrym ruchem. Zasadniczo jedynie Olivia Munn ze swoją stereotypową nieustraszoną, seksowną panią doktor trochę tutaj nie pasuje. Ciężko stwierdzić, czy to wina scenariusza, czy aktorka zwyczajnie zbytnio przejęła się swoją rolą, ale w tłumie postaci, którzy nieustannie bawią się swoimi kreacjami Munn wygląda tak, jakby wklejono ją tutaj nieco na siłę. Same postaci Predatorów również lepiej przemilczeć, bo prezentują one poziom inteligencji typowym monstrów z dreszczowców klasy B, w kluczowych momentach starć z ludzkim mięsem armatnim niejednokrotnie podejmując najgorsze możliwe decyzje.
Koniec końców skazywany na klęskę Predator broni się nieoczekiwanie luźnym – a przy tym dość świeżym w uniwersum – podejściem do tematu, nie roszcząc sobie żadnych większych pretensji. Ma sporo wad, na czele z kiepsko zarysowaną fabułą, ale akurat w tym przypadku zalety wynikające z właściwego podejścia do konwencji wypierają wady. Oczywiście nie każdemu taka forma podejdzie, co niektórzy fani uniwersum mogą się również burzyć dość lekceważącym stosunkiem, z jakim Shane Black podszedł do kolejnej kultowej marki (kto pamięta Mandaryna z Iron Mana 3, ten wie, o co mi chodzi). Jednak w dalszym ciągu jest to przyjemny film akcji z drobnymi elementami SF i przyozdobionymi licznymi komediowymi wstawkami. Ot, recepta na typowy „odmóżdżacz” dla dorosłych.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Wczoraj byłem w kinie szczerze mocno się zawiodłem no nie udał się film najlepiej. Fabuła słaba a co jest gwoździem do trumny to wplatanie tych samych kwestii z pierwszej części to dno
Niestety muszę się zgodzić. To dno dna,najgorszy „Predator” jakiego widziałem.