Punkt wyjścia filmu, którego reżyserem, współscenarzystą i odtwórcą najważniejszej postaci jest Jérôme Commandeur, jest dość absurdalny, co zresztą sprawnie wprowadza nas w klimat tej przewrotnej francuskiej komedii. Bez ogródek zostajemy przeniesieni wraz z głównym bohaterem do prawdziwej dżungli, gdzie nasz niezręczny jegomość wraz z taksówkarzem zostają ujęci przez lokalne plemię. Tam czeka go wyzwanie życia: szczere opowiedzenie swojej historii, inaczej marny jego los.
I nie, to nie jest wstęp do jakiegoś filmu przygodowego. Vincent Peltier to urzędnik finansowy, który postrzega swój zawód jako powołanie. Przez lata zdążył wyrobić sobie porządną pozycję na ciepłej francuskiej posadce, opływając w życiowe wygody – także wynikające ze skrzętnie przyjmowanych okazjonalnych łapówek. I wszystko to funkcjonuje pięknie – aż do sądnego dnia, gdy dochodzi do redukcji etatów. Mimo to nasz urzędnik-zawodowiec nie ugina się pod próbą pozbycia się go za pomocą sutej odprawy, rozpoczynając wojnę z ambitną panią inspektor. Wysyła go raz za razem w posterunki w różnych miejscach na Ziemi, by go zniechęcić i doprowadzić swoje zadanie do pełni sukcesu.
Pracownik miesiąca to swojego rodzaju film dwuwarstwowy. Z początku widać w nim głównie absurdalny humor z równie abstrakcyjnymi sytuacjami i spojrzenie na pewne mechanizmy francuskiego urzędnictwa na wesoło. I gdy wydaje się, że Commandeur będzie tak jechać aż do samego końca, gdzieś w okolicach drugiego aktu dochodzi do pewnego przemieszania tej konwencji z nieco poważniejszym wydźwiękiem. Tym samym w większości unikając przesadnego moralizowania, porusza się sporo życiowych spraw, takich jak przeciwstawianie chodzenia drogą na skróty bardziej samoświadomemu i bezinteresownemu trybowi życia – wciąż jednak pozostając w komediowym tonie.
Dużą zaletą dzieła Commandeura jest także świeżość pewnych konceptów i niepopadanie w typowe dla gatunku schematy. Oprócz świetnie rozpisanego Vincenta, znajdziemy masę barwnych postaci – często mających pewne groteskowe cechy, ale jednocześnie bardzo ludzkie. Znalazło się nawet miejsce dla Christiana Claviera. Weteran francuskiego kina stworzył swojego rodzaju guru urzędników, swojego rodzaju wzór Peltiera, do pewnego momentu postać bez skazy. Na szczególną pochwałę zasługuje także chociażby Pascale Arbillot, wspaniale odnajdując się w scenach z bohaterem, stanowiąc swojego rodzaju przewrotną quasi-antagonistkę.
Ostatecznie Pracownik miesiąca traktuję jako jedną z najprzyjemniejszych tegorocznych filmowych niespodzianek. Ukazywanie absurdów francuskiego opiekuńczego państwa przywodzi lekko na myśl dawne dzieła naszego Bareji, a w inteligentnym dowcipie znajdzie się z lekka jadowity posmak, ale i pewna refleksja. I choć pod koniec twórcy idą już trochę za bardzo w happyendowe klisze, na dłuższą metę nie powinno to zaburzać obrazu całości.