W 2014 roku na ekranach kin pojawił się wcześniejszy projekt Carnahana, czyli Stretch. Już tam było widać zamiłowanie reżysera do scenariuszy pisanych na strumieniu świadomości, w których nie wiadomo, czego jeszcze możemy się spodziewać w kolejnych scenach. Wedle tej filozofii kino ma być w pierwszej kolejności dobrą zabawą, atakującą nasze zmysły oraz nie pozwalającą się nudzić. Poziom mistrza to naturalny krok naprzód – jest jeszcze więcej absurdu, czarnego humoru i popkulturowych nawiązań. Choć należy uprzedzić, że Carnahan nie przymila się do widzów, realizując swoją szaloną wizję. W związku z tym zupełnie mnie nie zdziwi, jeśli ktoś zmęczy się już po pierwszych kilkunastu minutach i będzie miał trudność z wysiedzeniem do napisów końcowych.
Jeśli narzekacie, że co tydzień w poniedziałek, skacowani po ciężkim weekendzie, musicie zwlec się z łózka, żeby ruszyć do pracy, to były żołnierz Roy Pulver (Frank Grillo) ma zdecydowanie gorzej. Budzi się wprawdzie obok pięknej kobiety, ale już w tej samej sekundzie ktoś chce go zabić. I nawet jeśli poradzi sobie z pierwszym atakującym, to zaraz pojawiają się kolejni. A gdy Roy ginie, to wciąż budzi się tego samego dnia w tych samych okolicznościach. Początkowo nie ma pojęcia – podobnie jak widzowie – o co w tym wszystkim chodzi. Skąd ten ciągły restart i dlaczego banda ekscentrycznych typów chce go zabić? Wkrótce jednak wpadnie na trop związany ze swoją rodziną, a nieskończony czas zacznie wykorzystywać do tego, aby ulepszyć swoje umiejętności walki.
Scenariusze zazwyczaj powstają według pewnych zasad – ekspozycja, podział na akty i tak dalej. W najnowszych filmie Carnahana wszystkie reguły lądują w koszu na śmieci, bowiem akcja co chwila odbija w bok zamiast iść jednym, ściśle wytyczonym torem. Ktoś opowie historię swojego pistoletu należącego kiedyś do samego Adolfa Hitlera, a ktoś w długim monologu opisze historię pytona birmańskiego pożerającego dzika. Dzięki temu czekają nas zaskoczenia wynikające ze świadomego pogrywania sobie ze schematami podobnych produkcji. Pomimo braku realizmu i nieustannego przymrużenia oka udało się zachować wewnętrzną logikę funkcjonowania tego świata. Oczywiście wiele rozwiązań fabularnych jest zupełnie absurdalnych, ale istnieje jakiś ciąg przyczynowo-skutkowy. A główny bohater przechodzi długą drogą, która pozwala mu na wewnętrzną przemianę. Brzmi jak Dzień świstaka zmiksowany z Na skraju jutra i arkadową grą wideo z bossami do przejścia, prawda?
Czego tu nie ma – ekscentryczni zabójcy rodem z Johna Wicka, bezpośrednie cytaty z Poszukiwaczy zaginionej Arki, Człowieka z blizną czy kina samurajskiego (!). Slapstick miesza się z czarnym humorem, a przy tym wciąż działa jako opowieść o nieobecnym ojcu i partnerze. Rodzinne dramaty są chwilą oddechu od pędzącej z zawrotną prędkością akcji. Nie byłoby na pewno tego filmu bez Quentina Tarantino, który pokazał, że można opowiadać po swojemu, z wieloma dygresjami i ironicznym traktowaniem reguł gatunkowych. Pomimo szalonej akcji u Carnahana nadal istotne pozostają dialogi oraz narracja z offu tłumacząca zasady funkcjonowania świata i podejście do życia głównego bohatera.
W takiej konwencji idealnie odnajduje się Frank Grillo. Dla przemykającego zazwyczaj po drugim planie aktora był to ważny projekt, ponieważ jest współproducentem oraz pojawia się na ekranie razem ze swoim synem Rio. Oczywiście, w scenach walki zapewne lepiej wypadłby ktoś młodszy jak Scott Adkins. Jednak Grillo bezbłędnie ogrywa charakter swojej postaci, odwołując się do bohaterów kina akcji lat 80. Kiedy trzeba, jest niepoważny, ale daje radę również w scenach dramatycznych skupiających się na relacji Roya z rodziną. Istotną rolę ma Mel Gibson bawiący się swoim medialnym wizerunkiem w trakcie teatralnego popalania cygara i wypowiadania kwestii typu: „Pie***leni liberałowie”. A na drugim planie jest jeszcze mnóstwo zapadających w pamięć epizodów, szczególnie w wykonaniu takich aktorek jak Selina Lo czy Mathilde Ollivier.
Carnahan korzysta ochoczo z estetyki gier wideo. Po każdej śmierci na ekranie pojawia się zielony napis informujący o kolejnym podejściu. W pewnym momencie bohater ląduje nawet w salonie gier arkadowych i twórcy nie marnują okazji, żeby wspomnieć takie klasyki jak Street Fighter, Altered Beast, Double Dragon. W tej konwencji zupełnie nie przeszkadzają przeciętne efekty specjalne, a soundtrack wypełniony rockowymi kawałkami podkreśla rytm opowieści. Nie zmarnowano również kategorii wiekowej R, bo na przerysowaną brutalność składa się m.in. odcinanie głów, wyrywanie zębów i faszerowanie kulami. Irytujące mogą być jedynie filtry nałożone na obraz, przez co niektóre sceny mienią się kolorami, a inne pogrążone są w szarości.
Poziom mistrza to najlepsza adaptacja gry komputerowej, która… wcale nie jest adaptacją konkretnej gry komputerowej. Carnahan kontynuuje bezpretensjonalną zabawę gatunkową rozpoczętą w filmie Stretch i tym razem doprowadza do ekstremum koncept pętli czasowej. Wśród scen pełnych przerysowanej przemocy udało się jednak zawrzeć prosty przekaz na temat wykorzystywania danego nam czasu. Największą frajdę powinni mieć fani kina akcji lat 80. i wielbiciele nieogolonej facjaty Franka Grillo, który daje popis gry aktorskiej na pełnym dystansie. Warto obejrzeć – może nawet więcej niż jeden raz!
Film do obejrzenia na stronach: Cineman, Rakuten, Premiery Canal+
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe/Quantrell D. Colbert