Pamiętacie, gdy w 1997 roku Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny wręczono dwóm, jeszcze raczkującym w biznesie filmowym, aktorom? Matt Damon i Ben Affleck – kumple z dzieciństwa – napisali wtedy tekst, który podbił serca akademików oraz widzów na całym świecie. Po Buntowniku z wyboru ich drogi trochę się rozeszły, Affleck największe sukcesy święcił jako reżyser, natomiast Damon stał się aktorem pierwszego planu z prawdziwego zdarzenia. W ucieleśnianiu amerykańskiej poczciwości mógłby konkurować jedynie z Tomem Hanksem. Przy Ostatnim pojedynku połączyli siły i stworzyli scenariusz na podstawie powieści Erica Jagera The Last Duel: A True Story of Trial by Combat in Medieval France. Do pomocy wzięli Nicole Holofcener, która miała pomóc przede wszystkim w stworzeniu przekonującej kobiecej perspektywy.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że w opowieściach umiejscowionych w średniowieczu wydarzenia poznajemy, śledząc losy głównego bohatera, zazwyczaj rycerza. Scenarzyści Ostatniego pojedynku proponują inne rozwiązanie, które wyda się na pewno szczególnie znajome fanom Rashomona. Otóż ta sama historia oskarżenia o gwałt zostaje pokazana z trzech różnych perspektyw: sprawcy, ofiary i męża ofiary. W każdym akcie pojawiają się dodatkowe sceny rozbudowujące psychologię postaci, a niektóre momenty wybrzmiewają w zupełnie inny sposób. Scenarzyści nie próbują jednak opowiadać o relatywności prawdy, bo ta jest tutaj jedna; analizują za to destrukcyjny wpływ patriarchatu nie tylko na sytuację kobiet, ale również na przekonania mężczyzn dotyczące ich własnych powinności.
Pisząc o tym filmie, wspominam więcej o Damonie, Afflecku i Holofcener, bo Scott jako reżyser wydaje się nie ingerować zbytnio w samą historię. Zrealizował już tyle widowisk historycznych, że po prostu robi to, co umie najlepiej. Opresyjny klimat opowieści ma swoje odbicie w szacie kolorystycznej, skąpanej w szarości i zimnych barwach. Najbardziej emocjonalne sceny rozgrywają się we wnętrzach, podkreślając symbolicznie sytuację bez wyjścia, w której znajduje się bohaterka. Nieprzypadkowo największą wolność i decyzyjność poczuje ona wtedy, gdy mąż wyjedzie podrzynać gardła ku chwale swojego kraju.
Pomimo akcji rozgrywającej się w odległych czasach Ostatni pojedynek jest opowieścią na wskroś współczesną. Twórcy rysują na tyle wyraźne analogie do sytuacji związanych z traktowaniem aktorek w Hollywood, że można się zastanawiać, na ile jest to zrobione ze szczerej potrzeby, a na ile z cynicznego podpięcia się pod aktualny trend. Zaskoczą się ci, którzy po takiej tematyce spodziewali się śmiertelnej powagi, bowiem chwilami pojawia się czarny humor lub wyśmiewanie archaicznych wzorców męskości. W komediowych klimatach szczególnie dobrze odnajduje się Affleck w drugoplanowej roli libertyńskiego hrabiego. Zarówno on, jak i Damon, mają w filmie bardzo charakterystyczne fryzury (osobiście widzę ich bardziej w boysbandzie z lat 80. niż w średniowieczu), więc biorąc pod uwagę fakt, że wcielają się we francuskich rycerzy, część widzów może mieć problem z braniem ich na poważnie. Cóż, pewnie nawet nie wystąpiliby tutaj, gdyby nie byli scenarzystami. Ważne, że przekonująca jest Jodie Comer, bo to wykreowana przez nią postać Marguerite de Carrouges znajduje się, przynajmniej finalnie, w centrum opowieści.
Ostatni pojedynek można byłoby posądzić o niespójność ze względu na zupełnie inny ton obecny w każdym z trzech aktów. Ale właśnie dzięki temu udało się uchwycić różne perspektywy: te męskie przekonane o własnej szlachetności lub nieomylności oraz kobiecą pozbawianą głosu w tak dramatycznej sytuacji. Można też dyskutować, w jakim stopniu film oddaje sprawiedliwość swojej bohaterce, natomiast w momencie premiery jest bardzo aktualny. Minęło kilka setek lat, a o pewne rzeczy trzeba nieustannie walczyć.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe (20th Century Studios, Patrick Redmond)