Akcja filmu rozgrywa się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, od czasów, gdy Tammy Faye była małą dziewczynką. Jako dziecku „z nieprawego łoża” odmawiano jej wstępu na niedzielne kazania, ale od najmłodszych lat ciągnęło ją do słowa bożego. Śledzimy jej dalsze losy w szkole ewangelickiej, gdzie poznała swojego przyszłego męża, charyzmatycznego Jima Bakera, później ich wspólne podróże po kraju i głoszenie ewangelii, założenie sieci telewizyjnej PTL, w której oboje występowali jako kaznodzieje i zbierali datki od wiernych, zdobywając sławę i bogactwo, aż wreszcie finansowy i obyczajowy skandal oraz upadek budowanego ewangelickiego imperium. Niestety spieszę donieść, że film Oczy Tammy Faye poza tym, że niewątpliwie zwraca uwagę na postać kaznodziejki, niewiele robi innego.
W tej opowieści o osobowości charyzmatycznej, oddanej Bogu całym życiem Tammy Faye, była przestrzeń na poruszenie wielu tematów. Jednym z nich jest miejsce kobiet w Kościele, którego nauki osadzają je w rolach posłusznych żon i matek. Tammy Faye nie kwestionuje swojej roli, ale jest również ambitna i głęboko przekonana, że jej wiara oraz głoszone przez nią słowa są w stanie pomóc ludziom. To każe jej wejść do męskiego świata ewangelistów. Kolejny wątek, który pojawia się w filmie, to kwestia kaznodziejstwa samego w sobie. W Biblii można znaleźć cytat na każdą okazję. Wystarczy odpowiednio je dobierać, czasem wyjmując z kontekstu, a da się uzasadnić każdą tezę, każde przekonanie. Co oczywiście robi ze Słowa Bożego świetne narzędzie do manipulacji, a ludzie, którzy potrafią to wykorzystać, szybko zdobywają sławę, bogactwo i kontrolę nad wiernymi. Tu oczywiście pojawia się pytanie, czy są to oszuści, czy naprawdę wierzą w to, co robią, a odpowiedź nie musi być wcale jednoznaczna. W filmie poruszony jest również wątek wierzących osób LGBT+, których Kościół jednoznacznie odrzuca, choć podobno Jezus kocha wszystkich.
Wydawać by się mogło, że skoro Oczy Tammy Faye porusza takie tematy, to faktycznie ma coś do przekazania. Otóż nie. Wszystkie te problemy pojawiają się, ale nie są należycie pogłębione. Kolejne sceny filmu mijają, a widz coraz bardziej może odnieść wrażenie, że film stara się zrobić wszystko, żeby tak naprawdę nie powiedzieć czegokolwiek. W momentach, gdy oczekiwalibyśmy większego rozwinięcia tematu, zwykle scena się kończy i następuje przeskok czasowy. Duża część filmu to po prostu odtworzenie programów nadawanych przez telewizję PTL. Często trudno powiedzieć, czemu akurat to, a nie inne wydarzenie z życia Tammy Faye zostało wybrane do filmu jako kluczowe do opowiedzenia jej historii.
Film Oczy Tammy Faye nie pozostaje w całości mdłym i nudnym tylko ze względu na odtwórczynię głównej roli. Jessica Chastain wyciska z Tammy Faye wszystko, co może. Spece od scenografii i kostiumów dodali jej pełne policzki i dziewczęce sukienki, a w późniejszym etapie filmu – mocny makijaż i ogrom biżuterii. Chastain dołożyła słodki, melodyjny głos, akcent z charakterystycznym zaciągiem prosto z Minnesoty oraz ogromną charyzmę, wiarę i zacięcie bohaterki. Tym samym aktorka zaliczyła się do grona tych, którzy zagrali fenomenalne role w słabych filmach. Na ekranie partneruje jej Andrew Garfield jako Jim Baker, również w charakteryzacji polików. Przy bardzo charakterystycznej postaci Tammy Faye trochę ginie, ale zdecydowanie jest to dobra rola.
Oczy Tammy Faye to film z potencjałem opowiedzenia historii o współczesnych problemach przez pryzmat biografii charakterystycznej i niejednoznacznej postaci. Niestety zamiast tego wyszedł utwór nijaki, nieudolnie próbujący zatuszować fakt, że tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia. Jessica Chastain zasłużyła na swoją nominację do Oscara (choć nie sądzę, że na samą statuetkę), ale sam film zasłużył na zapomnienie.