Z obejrzeniem Kate w sumie zaryzykowałem, zobaczyłem jedynie fragment zwiastuna na Netflix i pomyślałem – oho, kolejne „dzieło” – na szczęście nie jest tak źle, jak się zapowiadał. Pośród wielu tandet w końcu ujrzeliśmy jedną perełkę. Film ten opowiada o tytułowej bohaterce, która jest wyszkolona na perfekcyjną zabójczynie (Czarna Wdowa vibes) i odbiera różne zlecenia. Pewnego razu sprawy wymykają się spod kontroli i zaczyna się już prawdziwa jatka, rodem z Johna Wicka. I to poniekąd jest jeden z największych minusów, bo wszystko jest tam za szybko. Początek filmu sprawił, że czułem się jak na innej planecie, gdyż nie potrafiłem ogarnąć co i jak. Dodatkowo wszystko było posklejane bardzo chaotycznie. Niemniej jednak, z rozwojem fabuły Netflix wybrnął z tego obronną ręką.
Tak jak mówiłem, nie jest to może nic odkrywczego w szeroko pojętej kinematografii, natomiast nie jest źle. Widać, że autorzy filmu czerpali mocno z wcześniej wspomnianego Johna Wicka, bo nasza Kate jest równie kozacka, jak Wick. Nie zabiła może trzech mężczyzn jednym ołówkiem, lecz wyrżnęła cały oddział Yakuzy pistoletem z tłumikiem (który zrobiony został z latarki). Przyznam też, że film potrafił trzymać w napięciu. Niektóre sceny mną wstrząsnęły do granic wytrzymałości, gdyż naprawdę są dynamiczne, krwawe oraz po prostu mocne, a plot twist, który widzimy pod koniec – chapeau bas. Dodam też, że w końcu zobaczyłem „brudną” Japonię, aniżeli śliczne, kolorowe miasteczko, pośród waifu z anime. Deszcz, mrok, brudne ulice oświetlone neonami, powiewające cyberpunkowym chłodem. To jest to, co chcę oglądać, aniżeli cukierkowa utopia. W tym całym brudzie jest coś pięknego, niczym w epce Wstręt w wykonaniu zespołu JAD. Praca kamery w tym filmie, zrobiła serio duża robotę.
Nie jest to też nic wybitnego, bo film ma wiele wad. Oczywiście, jak wspomniałem wcześniej – jest bardzo chaotyczny, a akcja dzieje się tam zbyt szybko. Tak szybko, że niektóre wątki są potraktowane po macoszemu albo ucinane w najlepszym momencie. Starcie dwóch ważnych postaci, kończy się na 10 sekundowej walce, bez żadnych emocji? W akcyjniaku? Proszę was. Skoro napomknąłem o postaciach, to niezmiernie irytująca była towarzyszka Kate – Ani. Ona jest niczym wrzód, którego nie można się pozbyć. Typowa „kawaii” dziewczynka, dostająca wszystko to co chce, a rozwój fabuły nie zmienił mojego poglądu na nią. Tak samo ucierpiała końcówka filmu. Porównam to do balona, gdyż ten nasz wcześniej wspomniany, niesamowity plot twist, napompował go do granic ludzkiej wytrzymałości, tak później zamiast pęknąć z olbrzymim hukiem – powietrze się jakby ulotniło, przez co dostaliśmy straszną sztampę, której każdy się spodziewał. Śmiesznie to zabrzmi, ale film kończy się za późno, gdyż najlepsze możliwe zakończenie, zostało wydłużone o jakieś 10-15 minut.
Jeśli ktoś szuka tutaj realizmu, nowinek kinematograficznych, czy też kina wyższej rangi – zły adres. Kate to prosty jak drut film, w którym leje się krew, obija twarze i daje rozrywkę! Nie powiem, że się zawiodłem, bo nie. Nie oczekiwałem od niego zbyt wiele, bo wiele też nie dostałem, jednak jest tego więcej niż myślałem. Jeśli jesteś fanem, wielokrotnie już przywoływanego przeze mnie Johna Wicka, to się tutaj odnajdziesz. Ja jestem i mi się podobało. Ot prosty akcyjniak, który dał mi rozrywkę. I tyle.
Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu Kate