Freestyle – recenzja filmu Netflix. Ci polscy raperzy…

To już ten czas, kiedy powoli pakujemy walizki, odliczamy dni do pociągu, który wypuści nas na stacji Gdynia Główna i zagłębiamy się w polskim kinie. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych coraz bliżej, coraz bardziej czuć w powietrzu jego zapach. W tym roku większość produkcji znajdujących się w konkursie głównym jest jeszcze przed swoją premierą kinową, a jedna właściwie przed samym festiwalem debiutuje na Netflix. Freestyle Macieja Bochniaka to tytuł, który możecie oglądać już na platformie, a niedługo będziecie mogli również w gdyńskich salach. Wkraczamy w podziemia polskiego rapu.

Kękę rozpoczynając swój utwór Safari mówił, że w Ameryce się przecież strzelają, a ci polscy raperzy to… Wcielał się tu w postać troszeczkę szydzącego z grzeczności polskiego rapu fana. Oczywiście aby nie zrozumieć tego cytatu opacznie należy znać cały kontekst kawałka, jak i życiorysu radomskiego rapera, tu jednak nie o tym. Wspomniałem ten cytat, bo chciałbym podkreślić, że jeśli w jakiś sposób się z nim utożsamiacie, to muszę Was uspokoić. Ten film nie jest o takich. Ci się strzelają i robią wiele doprawdy filmowych rzeczy. Gorzej z tym rapem.

fot. Anna Bystrowska

Diego ma już za sobą odwyk i znajduje się na zakręcie swojego życia. Wprawdzie po używki już nie sięga, jednak płyt i dorobku twórczego też nie widać. Najnowszą ma nagrać z Mąką, swoim niezbyt rozgarniętym przyjacielem. Siedzą w studio, zaczynają coś tworzyć, jednak szybko pojawiają się problemy. Jak nie wiadomo o co chodzi, to sami wiecie. Studio nieopłacone, fundusze przepadły, a terminy gonią. Trzeba szybko zarobić parę złotych.

Zobacz również: W nich cała nadzieja – recenzja filmu! Podaj hasło intruzie | OCTOPUS FILM FESTIVAL

Brzmi to do tej pory jak historia człowieka, który będzie musiał zmierzyć się ze swoją przeszłością. Bohater filmu Macieja Bochniaka jest jednak inny. To znaczy piwo, którego nawarzył, będzie musiał wypić, ale widzimy sam proces warzenia. Wszystko, co wpływa na jego problemy widzimy tu i teraz, nie jest tak mocno związane z dawno minionymi działaniami. Nie wiemy, czy bohater spalił za sobą wszystkie mosty, wiemy natomiast, że musi działać szybko. My z nim mamy bowiem tylko jakieś 90 minut. A tarapaty są duże.

fot. Michał Lichtański

Próżno tu szukać rapu. Jasne, cały czas nad działaniem granej przez Musiałowskiego postaci wisi jakiś występ i kolejne wersy do zagrania na scenie, ważniejsze jest jednak wszystko inne. Wątki trudności w jego życiu maksymalnie się nawarstwiają, akcja gna i nie daje mu chwili wytchnienia. Można powiedzieć, że bohater, zachowując oczywiście skalę, cały czas jest pod prądem jak w Nieoszlifowanych diamentach. W dodatku coraz bardziej zaczyna widzieć, jak bardzo jest we wszystkich swoich problemach sam.

Zobacz również: Gran Turismo – recenzja filmu. W drodze na szczyt

Maciej Bochniak dał się poznać jako reżyser, który nadaje swoim filmom rzadko widziany w polskim kinie wyraźny wizualny sznyt. Zarówno Disco Polo, jak i potem Magnezja nie były do końca spełnione na wielu płaszczyznach, jednak ładne i stylowe. Tu atmosfera pozwala na nieco mniej, choć wciąż widać, że dbanie o wrażenia estetyczne jest na wysokim miejscu. W odbiorze historii pomaga zarówno dynamiczny montaż, jak i podkręcany cały czas odpowiednio brudną scenografią chaos. Czy to klubach, czy w melinach, czy w eleganckiej miejscówce słowackich handlarzy, wszędzie jest duszno i tak jak być powinno. A do tego najważniejsze, Nel Kaczmarek i Maciej Musiałowski. Wyglądają w tym filmie fantastycznie, tak amerykańsko. Można naprawdę wyciąć tutaj kilka kadrów, o których można przypuszczać, że były wyciągnięte prosto z zachodu. Spokojnie mogliby zagrać w sequelu Baby drivera.

fot. Michał Lichtański

Wszystko, co sprawia, że seans należy do przyjemnych, jest więc na miejscu. Gorzej, gdy przychodzi do wywołania emocji, bo tutaj film ma podobny problem, jak ten, który trawił Magnezję i Disco polo i sprawił, że jak wspomniałem wcześniej, nie są to filmy do końca spełnione (nawet mimo dość dużej grupy, uznającej ten drugi wręcz za kultowy) .Z dobrą obsadą i pomysłami inscenizacyjnymi powinna pójść w parze historia, która rezonuje z widzem, a tu tego brakuje. Jest zbyt szczątkowa, zbyt oczywista i za mało osadzona w przedstawionym świecie, aby mieć poczucie, że prowadzi do momentu, w którym zżywamy się z bohaterami. Zarówno wątek miłosny, przyjacielski, jak i ten powiedzmy kryminalny sprawiają wrażenie niedopisanych, co smuci o tyle bardziej, że narracyjny silnik, który pracuje na pełnych obrotach, byłby w stanie wykrzesać z dobrej historii więcej. Do tego dochodzą wspomniane wcześniej braki raperskie, które sprawią, że zwolennicy klejenia wersów do bitu również mogą mieć wrażenie, że trafili pod zły adres. Jeśli jednak szybko przestawią się percepcyjnie na oczekiwanie niezłego kina sensacyjnego, mogą być zadowoleni. Maciej Bochniak po raz kolejny potwierdza, że mimo braków, z jego kinem lepiej zgubić, niż z niektórymi znaleźć.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?