Pomiędzy adaptacją opowiadania a filmem akcji mamy tym samym przerywnik w postaci komedii sensacyjnej, której siłą napędową jest pewna pomyłka. Kevin Hart wciela się w pewnego fajtłapowatego mieszkańca Nowego Jorku, który chcąc zrobić niespodziankę swojej żonie na urodziny, myli adresy, wskutek czego zostaje uznany przez część przestępczego półświatka za legendarnego w tej szemranej branży tytułowego Człowieka z Toronto (Woody Harrelson). Jak można się domyślić, słynny zabójca i jego naśladowca mimo woli muszą zawrzeć tymczasowy sojusz, by jeden mógł wykonać intratne zlecenie, a drugi – wrócić do swojego życia w jednym kawałku.
Warto jak najszybciej odnotować, że trzon tej produkcji w dużej mierze opiera się na gagach Harta. Ostateczna ocena filmu zależy zatem w praktyce od naszego podejścia do specyficznego, histerycznego humoru tego aktora i komika. Reszta to co najwyżej całkiem porządny występ Harrelsona – 60-latek radzi sobie nie tylko aktorsko, ale i w scenach akcji (reszta drugiego planu nie ma w zasadzie żadnego znaczenia). Bo na przykład sam wyjściowy koncept Człowieka z Toronto w żadnym razie nie powinien być specjalną zachętą do oglądania. Po pierwszej odsłonie Bodyguarda zawodowca Patrick Hughes ewidentnie zrobił się za kamerą leniwy i od pewnego czasu jedynie odhacza kolejne punkty programu. Wyraźny brak twórczego zaangażowania jest tu aż nazbyt widoczny.
Nie do końca poradzono sobie nawet z kwestią komedii pomyłek. O ile z początku biorący postać Harta za super-killera przestępcy mogą być w miarę zabawni, o tyle dalej Człowiek z Toronto cierpi na typową dla hollywoodzkich produkcji przypadłość: przeciąganie motywów. Hughes i scenarzysta Robbie Fox tak bardzo duszą dwa-trzy schematy gagowe na krzyż, że nawet rzeczeni fani Harta mogą poczuć się po pewnym czasie zemdleni. Od czasu do czasu pobudzają nas całkiem zgrabnie nakręcone półżartem, półserio sekwencje starć (np. jedna z finałowych walk w siłowni), ale to raczej wyjątki od reguły.
Jeżeli jesteście zwolennikami poczucia humoru spod znaku Kevina Harta, możecie siadać do seansu, a nawet podbić nieco ocenę. Niemniej jednak w dalszym ciągu mamy do czynienia z odgrzewanym kotletem w zasadzie pod każdym możliwym względem – od fabuły aż po konkretne sceny. Już lepiej sięgnąć po doskonalsze projekty z tej konwencji – jak Godziny szczytu, wspominany pierwszy Bodyguard zawodowiec, a nawet od biedy Wybuchową parę.