Nastoletnia Ally (Kiernan Shipka) trzy lata temu w wypadku straciła słuch, nie wie jednak, że prawdziwa tragedia nadal przed nią (a przynajmniej tak wydają się to przedstawiać twórcy filmu), bo oto, gdy tylko poznała interesującego, i najwyraźniej zainteresowanego nią, chłopaka, rozdziela ich niespodziewana apokalipsa. Wschodnie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych zaczynają bowiem atakować żarłoczne stwory podobne do nietoperzy, przypadkiem uwolnione ze swojego odwiecznego więzienia, przez badaczy jaskiń. Stworzenia najwyraźniej reagują na dźwięk i atakują wszystko, co go wydaje. Wobec tego Ally z rodziną postanawia opuścić wypełnione hałasami miasto i udać się… przed siebie. Gdziekolwiek, gdzie jest cicho.
Pierwsza połowa filmu jest zatem klasyczną ekspozycją, zarówno bohaterów, jak i świata. Jest ona jednak tak nieporadnie poprowadzona, że trudno nawet spamiętać imiona bohaterów. Poza Ally, Glennem i Otisem, nie pamiętam właściwie żadnego innego. Wręcz zastanawiam się, czy w ogóle padło w filmie. Z kolei dziur w konstrukcji apokalipsy twórcy chyba nawet nie starali się załatać. Dość szybko zostaje ustalone, że krwiożercze, latające stwory są ślepe i reagują na dźwięki. Nie pada jednak ani słowo wyjaśnienia, jakim sposobem nie rozbijają się o drzewa, słupy telegraficzne, czy jak rozpoznają miejsca, w których mogą wylądować? Echolokacja? I czemu, skoro odnajdują swoje ofiary dźwiękiem, same wydają tyle odgłosów? To tylko wierzchołek góry lodowej nieścisłości i podejrzewam, że przy uważniejszym oglądaniu znalazłoby się ich znacznie więcej.
Ponadto Cisza jest po prostu nudna. Dlatego uważne oglądanie staje się nie lada wyzwaniem, nawet w momentach, kiedy większość dialogów prowadzona jest w języku migowym i siłą rzeczy, powinno się patrzeć w ekran. Chociaż twórcy odznaczyli chyba wszystkie punkty na liście „emocjonalnych scen, które poruszą widza”, każda z nich była tak samo ekscytująca, jak odcinek Klanu.
Sytuacji niestety nie ratuje ani Stanley Tucci, ani Kiernan Shipka. Ten pierwszy, pomimo tego, że jest czarujący jak zawsze, nie ma miejsca na właściwe rozwinięcie skrzydeł. Z kolei Shipka gra dokładnie tak samo, jak w The Chilling Adventures of Sabrina. Chociaż oboje są klasą samą w sobie, beznadziejna reżyseria sprawia, że grane przez nich postaci wydają się karykaturalnie pokraczne i całkowicie nieautentyczne. W swoich reakcjach przypominają bardziej wypełniające zadania roboty niż ludzi poruszających się w upadającej cywilizacji.
Cisza jest jak papka, którą zjemy bez mrugnięcia okiem, ale po wszystkim zaczniemy się zastanawiać, czemu zamiast niej nie zjedliśmy czegoś co by nam przynajmniej smakowało. Przez cały seans nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że scenariusz został napisany przez sztuczną inteligencję, która konstruowała sceny na bazie tego, co w ostatnim czasie było popularne. Mamy tu przymusowe obchodzenie się bez jednego ze zmysłów jak w Nie otwieraj oczu. Chociaż wyszło to tak nieporadnie, że nadal nie rozumiem, jak głuchota miała do świata, w którym nie wolno wydawać dźwięków (w końcu czy głuchej osobie nie jest trudniej, skoro nie słyszy własnego hałasu?). Mamy także życie w całkowitej ciszy niczym w Cichym miejscu, jednym z lepszych horrorów zeszłego roku. Wszystko jednak jest jakieś nieludzkie i mechaniczne. Zlepione ze sobą bez serca i większego pomysłu na to, dokąd film ma zaprowadzić widza.