Już etap wiązania docelowej akcji sprawi, że lekka nutka sentymentu dopadnie każdego, kto w przeciągu ostatnich kilkunastu lat przynajmniej raz był na rasowej domówce. Tytułowa imprezowa zabawa Bodies Bodies Bodies przypomina bowiem popularną i u nas grę w Mafię. Losowo wybrany „zabójca” eliminuje po ciemku klepnięciem uczestników. „ Trafiony” musi udawać trupa do czasu, kiedy nie znajdzie go ktoś z reszty potencjalnych celów. Wraz z odkryciem pierwszego ciała, uczestnicy zaczynają typować tożsamość tajemniczego mordercy. Pojawiają się pierwsze karkołomne tezy, niewygodne pytania i wzajemne uważne studiowanie każdej miny i gestu. Ręka do góry kto w tym momencie jeszcze nie podejrzewa, że kołem zamachowym filmu będzie moment, kiedy natknięcie się na ciało i zgadywanie kto zabił przestanie być tylko imprezową grą.
Z wierzchu fabuła Bodies Bodies Bodies składa się ze wszystkiego, co zaliczamy do jazdy obowiązkowej slasherowego gatunku. Grupka znajomych, dom na odludziu, pływanie w używkach i oczywiście brak zasięgu. Dodajmy do tego szalejący za drzwiami ekskluzywnej rezydencji huragan, tarcia między przyjaciółmi oraz same złe decyzje i nie trzeba będzie długo czekać, aby pierwsza z postaci wypisała się z udziału nie tylko w grze, ale i z drugiego aktu scenariusza. Na szczęście typowanie kolejności odpadania bohaterów nie będzie tu jedyną kinofilską frajdą.
Kadr z filmu Bodies Bodies Bodies
Holenderka Halina Reijn, wespół ze scenarzystką Sarą DeLappe, biorą co prawda na warsztat liczne klisze, lecz na ich kanwie kreują świeży i oryginalny materiał. Już na pierwszy rzut oka widać, że grupki wplątanej w krwawe perypetie nie skompilowano na prostej zasadzie reprezentowania przekroju amerykańskiego społeczeństwa. Bezstroscy, opływajacący w blaski i cienie dobrobytu millenialsi są raczej soczewką jego coraz bardziej dominującego trendu. Ich wzajemna dynamika nie ma przy tym na celu wyłącznie chłostanie stałego zestawu narodowych przywar. Oczywiście, dostanie się i supremacji białych, obowiązkową dawkę ciosów przyjmie patriarchat. Uwypuklanie głębokości męskiego kryzysu przyjmuje tu jednak bardziej ironiczny charakter: pozorny maczo-weteran tak naprawdę jest…WET-erynarzem. Marzący o vibie Casanovy gospodarz imprezy, najlepiej sprawdzi się w roli ślamazarnego party-killera. Na ów tle nietypowo wypada także zarysowany trochę mimochodem obraz post-patriarchalnej rzeczywistości. Dla młodych kobiet największy problem nie leży bowiem w uporaniu się z toksyczną męskością, a w zwyczajnym, acz jeszcze trudniejszym dogadaniu się… między sobą.
Gęste opary satyry na młodzieżowe dziwactwa i zespolenie slashera z gatunkowym whodunit tworzą osobliwy koktajl, od którego nadmiaru może poważnie rozboleć głowa. Już sama rozpiętość zawartych w filmie odniesień przypomina gumę naciągniętą do granic możliwości. Są tu echa narkotycznej Euforii, intensywny posmak Krzyku jak i przechodząca wszystko woń klasyków Agathy Christie. Na ekranie nie brakuje roztrząsania seksualności płynności, na ostrzu krytyki znajdzie się także miejsce dla zakłamania i uzależnienia od social-mediowej obecności.
Kadr z filmu Bodies Bodies Bodies
Nawet jeśli twórcy umiejętnie unikają fabularnego chaosu, a scenariuszowego klocki pasują do siebie jak ulał, trudno wyzbyć się poczucia budowania filmu na chłodno, daleko od oczekiwanej dzikiej bezczelności. Odhaczanie coolerskich punktów z check-listy nie do końca idzie w parze z widzowską przyjemnością. Dlatego w przypadku Bodies Bodies Bodies trudno nie mieć wrażenia uczestnictwa w czymś na kształt planowanej od dawna sylwestrowej zabawy. Wszystko w teorii może i jest na swoim miejscu, lecz brakuje jej najważniejszego: nieokiełznanego i spontanicznego ducha.
Malkontenctwo wobec Bodies Bodies Bodies nie odbiera mu jednak w żadnej mierze uzasadnionego prawa do bycia głosem generacji millenialsów, którzy już niedługo przejmą władzę nie tylko nad kinem, ale i nad kreowaniem powszechnej teraźniejszości. Mimo swoich wad, świetnie sprawdza się w roli papierka lakmusowego do badania dystansu dzielącego nas od współczesnego młodego pokolenia. Sami możemy bowiem odpowiedzieć sobie na pytanie, co dziś tak naprawdę przeraża nas bardziej: szalony zabójca w masce, czy moment, gdy straci się na dłużej dostęp do neta.
Ilustracja wprowadzenia: Kadr z filmu Bodies Bodies Bodies