A-ha
A-ha

A-ha – recenzja filmu dokumentalnego o kultowym zespole. Dziś Norwegia, jutro cały świat

Gdybym miał wymienić moje ulubione gatunki filmowe, to wśród nich znalazłyby się dokumenty. Od zawsze interesowała mnie historia, zarówno świata jak i mojej pasji – muzyki. Towarzyszy mi ona od zawsze i jakoś nie mogę sobie wyobrazić dnia, bez przesłuchania choć jednej płyty. Cóż, wstyd się przyznać, ale nigdy nie przesłuchałem całej płyty zespołu A-ha. Po seansie ich biografii, stwierdzam, że to był jeden z większych błędów mojego życia.

Gdyby ktoś się mnie zapytał, czy jakbym cofnął czas, to czy zmieniłbym coś w swoim życiu? Oczywiście. Jedną z tych rzeczy, byłoby przesłuchanie wczesnych płyt zespołu A-ha. Naprawdę, dotychczas uważałem ich za zespół jednego przeboju, który wszyscy dobrze znamy, mowa tu oczywiście o Take on me. Oczywiście nie wiedziałem, że The Sun Always Shies on TV to ich kawałek, bo byłem przekonany, że stworzył to zespół Susperia. Cóż, film A-ha przedstawił mi tę kapelę jako naprawdę ambitny zespół, którego aż chce się słuchać po seansie. Biograficzne filmy mają to do siebie, że w zasadzie trudno, by się nieudały. Mamy przecież członków zespołu, a także prawdziwą historie, która się wydarzyła. No niestety, w tego typu filmach trzeba to pokazać naprawdę interesująco, bo kogo obchodzi coś w stylu – no wzięliśmy gitary i graliśmy? Właśnie tutaj nie mamy nudnej gadki, lecz ukazane emocje artystów, które towarzyszyły im przez całą karierę. Nie zabrakło stresu, nerwów czy kłótni, natomiast jest to normalne wśród kapel.

A-ha

kadr z filmu A-ha

W produkcji, podoba mi się to, że ma zachęcić widza to zapoznania się z zespołem. Wydaje mi się, że Norwegowie nie są zbyt znani nad Wisłą, poza tym jednym kawałkiem. Mnie kupili tym filmem. Mimo ewidentnych braków (o nich później,) to całość jest naprawdę spójna i wciąga. Największą rolę (wraz z narracją) odgrywa tu muzyka. Nie zaprezentowano nam tylko utworów grupy A-ha, lecz usłyszymy Queen, Uriah Heep czy The Doors. Oczywiście, trójka naszych głównych bohaterów to centrum uwagi, lecz nie zapomnieli oni o swoich korzeniach, a raczej idolach. Cieszy też ogrom archiwalnych nagrań, które dają niesamowity vibe lat 80. Ujęcia ze starych VHS prezentujące Londyn, po którym poruszają się punkowcy? Tego pragnę w takich filmach.

Zobacz również: Billie Eilish: Świat lekko zamglony – recenzja filmu. Czy ktoś na sali ma chusteczki?

Z biegiem akcji widzimy to jak zespół dojrzewa. Niestety, mimo iż dojrzewania artystów oznacza dobry krok dla nich samych, nie zawsze jest dobrym krokiem dla słuchacza. I niestety widać to w drugiej połowie filmu, bo A-ha podupada trochę ze sprzedażą płyt, a ich najlepsze utwory zamykają się w XX wieku. Produkcja ta trochę dała mi do myślenia, że zespołowi, mimo ogromnych koncertów zaczyna brakować kasy, więc zrobili film, by zachęcić do kupowania płyt. Czy to dobry zabieg? Jak widać, u mnie zadziałało.

Jak wspomniałem wcześniej, A-ha nie jest filmem bezbłędnym. Co mnie strasznie zabolało (i powtarza się coraz częściej w produkcjach biograficznych) to to, że praktycznie pominięto cały proces twórczy. Fakt, pokazano nam to, że było kilka wersji uwielbianego przez cały świat Take on me oraz kilka ujęć ze studia nagraniowego, ale to za mało. Jeden z lepszych teledysków w historii muzyki rozrywkowej nie dostał swoich kulisów w tym filmie? Serio? Dodatkowo, jak to się mówi, im dalej w las, tym gęstsze drzewa. Coś w tym jest, bo pod koniec filmu męczyły mnie trochę kłótnie zespołu (głównie wieczne problemy Harketa) przez co film się dłużył.

A-ha

kadr z filmu A-ha

Zobacz również: Biggie: I Got a Story to Tell – recenzja filmu. Od dilera po ikonę popkultury

Czego by tu nie mówić, A-ha to przyjemny film, zwłaszcza dla osób, które nie miały zbyt dużo do czynienia z zespołem. Pokazuje też, że przed Mayhem i Emperorem istniał zespół z Norwegii, znany na skalę światową. Wśród napływów biografii zespołowych, ta wypada dobrze, lecz nie wybitnie. Oczywiście, skłoniło mnie to, do zagłębienia się w dyskografię, ale uważam, że są lepsze tego typu produkcje. Przykładem jest Świat lekko zamglony, o idolce alternatywek – Billie Eilish czy Boże błogosław Ozzy’ego Osbourne’a – o największym alkoholiku jednym z ojców heavy metalu.

Redaktor prowadzący dział Newsy

Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.

Więcej informacji o
, , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

G pisze:

FYI Pomysł, realizacja i research do filmu – wszystko wyszło od reżysera w ogóle niezwiązanego z zespołem. Zespół tylko się zgodził na tę inicjatywę. Polecam poszukać wywiadów z reżyserem. Pozdrawiam
G

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?