Ardeny, region w południowo-wschodniej Belgii, funkcjonuje w świadomości głównie w kontekście jego istotnej roli w działaniach militarnych w trakcie I i II Wojny Światowej. Tak brzmi także tytuł pełnometrażowego debiutu Robina Pronta, belgijskiego reżysera o holenderskich korzeniach. Nie dajcie się jednak zwieść – z filmem wojennym „Ardeny” nie mają wiele wspólnego, chociaż na ekranie zobaczymy niejeden konflikt, również z użyciem broni.
Początek filmu nie poraża oryginalnością. Dwóch braci próbuje dokonać włamania, ale tylko jeden z nich – Dave – zdoła dotrzeć do samochodu, w którym czeka gotowa do ucieczki Sylvie. Drugi, agresywny Kenneth, zostaje przyłapany na gorącym uczynku i wtrącony do więzienia, chociaż w skrajnie posuniętej lojalności nie puszcza pary z ust, chroniąc brata i swoją dziewczynę. Kiedy po czterech latach wychodzi na wolność, Kenneth odkrywa, że wiele się zmieniło. Dave stara się wyjść na prostą, ma normalną pracę, a co gorsza, ułożył sobie życie z byłą partnerką swojego brata. Jak możecie się domyślić, filmowy trójkąt będzie coraz bardziej napędzał spiralę agresji i nieodwracalnych błędów.
Całej tej historii, chociaż jest banalna, nie można odmówić mocy. Funkcjonuje na kilku płaszczyznach – głównie jako portret ludzi zepchniętych na margines, mających wypaczone, ale jednocześnie niezwykle szczere pojęcie lojalności. Działa też jako dramat o przystosowaniu się do życia po wyjściu z więzienia, a z czasem przeradza się również w festiwal groteskowej przemocy, wykorzystujący dość osobliwe i absurdalne, chociaż zjadliwie osadzone w fabule motywy.
Chłodne, górzyste i leśne tereny podsycają tylko mroczną atmosferę i podkreślają surowość historii. Wyraźnie czuć tu inspirację kinem spod znaku braci Coen („Fargo”!), co przejawia się w nieco szalonej wymowie. To duża zasługa świetnie dobranych, belgijskich aktorów: Kevina Janssensa, Jeroena Percevala i Veerle Baetens, znanych głównie z seriali i krótkich metraży. Doskonale radzą sobie jako bohaterowie zagubieni, nie do końca potrafiący odnaleźć się w społeczeństwie, uciekających w przemoc, seks i używki. Jednocześnie nie są skrajną patologią, przez co widz niekoniecznie machnie ręką na ich problemy i będzie życzył im źle. W końcu kto nigdy nie znalazł się w momencie, kiedy ciąg zdarzeń był od niego całkowicie niezależny?
Jak na reżyserski debiut, „Ardeny” są filmem całkiem wciągającym i sprawnie nakręconym. Scenariusz nie przekracza pewnych gatunkowych klisz, jednocześnie starając się zaskoczyć widza, co w paru miejscach doskonale się udaje. Niektóre sceny robią wrażenie, chociażby ze względu na sposób ich sportretowania (na przykład we wstecznym lusterku lub przez okienną szybę). To naprawdę miłe zaskoczenie i film godny polecenia każdemu, kto pragnie prostego, ale mocnego i porywającego kina.
https://www.youtube.com/watch?v=MpEN29kHjTs