Recenzja „Krainy Jutra”

Idealizm zbyt ciężki 

Kino familijne jakie jest każdy widzi. Gatunek ten przechodzi ostatnio swego rodzaju przemianę. Ze świecą szukać obecnie w kinach opowieści w stylu klasycznego już „Uwolnić orkę” czy chociażby, wciąż cyklicznie powracającego do ramówki, „Jumanji”. Zamiast tego mamy kolejne ekranizacje komiksów, które przyciągają tłumy podekscytowanych tatusiów wraz z ich zapatrzonymi w superherosów pociechami. Również fanów klasycznych baśni filmowcy nie pozostawiają z niczym. Studio Disney już zapowiedziało kolejne aktorskie wersje swoich klasycznych animacji. Chociażby właśnie z powyższych względów Brad Bird wykazał się nie lada odwagą forsując swój najnowszy film – „Kraina jutra” . Jest to bowiem powrót do starego, dobrego kina familijnego. Pełnego młodzieńczej naiwności i przejaskrawionych postaci Czy za sprawą tej produkcji takie kino powróci do łask?

 

Główną bohaterką filmu jest nastoletnia Casey. Casey to niepoprawna optymistka obdarzona ponadprzeciętną inteligencją. To marzycielka dla której nie ma rzeczy niemożliwych, a na stwierdzenie „jest źle” zawsze odpowie „a co można z tym zrobić?”. Nic więc dziwnego, że jej cechy zwróciły na nią uwagę pewnej małej wysłanniczki z tytułowego świata przyszłości. Naprowadza ona bohaterkę na pewne ślady dotyczące Krainy jutra oraz stawia na jej drodze Franka – stetryczałego wynalazcę, który niegdyś został wydalony z Krainy. Razem będą musieli przełamać wzajemną niechęć oraz stawić czoła o wiele poważniejszemu wyzwaniu niż jedynie odnalezienie zaginionego świata.

Największą wartością jaką trzeba oddać „Krainie jutra” jest pewien oldschoolowy urok, który można tu wyczuć od niemal pierwszych sekund. Sam pomysł na to, że gdzieś obok nas, w innym wymiarze istnieje zupełnie inny świat gdzie nie ma żadnych ograniczeń uwodzi uroczą naiwnością. Świat ten już na początku zostaje nam pokazany w erze największego rozkwitu, w latach 60, czyli wedle twórców czasach kiedy optymizm świata był największy. Dalsze jego losy zostają jednak na długo tajemnicą. Dostajemy wtedy bardzo klasyczną historię przygodową dla młodzieży, choć i tutaj czuć pewną nostalgię za dawnymi czasami. Najlepszym przykładem niech będzie fakt, że w pewnym momencie bohaterka trafia do nerdowskiego sklepu, który wygląda jakby został żywcem wyjęty sprzed trzech dekad. Same perypetie Casey niestety jakoś bardzo wciągające nie są, ale do pewnego momentu ogląda się je przyjemnie za sprawą ogromu intrygujących pomysłów, takich jak lot wanną czy XIX-wieczna rakieta ukryta pod wieżą Eiffla. Zarówno młodsi jak i starsi widzowie będą mieli podczas oglądania tych sekwencji sporo frajdy. Nie bez znaczenia jest też fakt, że projekty lokacji stoją na wysokim poziomie, choć od Disneya można by się spodziewać wyższej jakości CGI.

Film Birda niestety mocno zawodzi pod względem dramaturgicznym. Po jakimś czasie oglądania kolejnych przygód bohaterów możecie się zorientować, że tak naprawdę nie do końca wiadomo o co tu chodzi. Jest jakiś dziwny licznik, jest jakaś groźba zagłady, a zakończenie niestety mocno rozczarowuje. Rozwiązanie głównego problemu tworzy się niemal samo, jest kompletnie oderwane od tego co narracja buduje przez niemal cały film. Irytuje też sposób w jaki budowana jest postać głównej bohaterki, nawet biorąc poprawkę na fakt, że to jednak kino familijne. Dość powiedzieć, że już na samym początku filmu Casey sama definiuje swój charakter. Takich łopatologicznych chwytów jest niestety więcej. Szczerze mówiąc, wygląda to tak jakby twórcy nie do końca wierzyli w inteligencje widzów, bądź we własne umiejętności. Film w pewnym momencie nie potrafi też udźwignąć ciężaru idei jakie chce przekazać. „Kraina jutra” ma być bowiem swego rodzaju kopniakiem dla ludzkości, iskrą sprawiającą, że zaczniemy zmieniać świat już dziś. Kiedy jeszcze przekaz ten ogranicza się do pewnych cech charakteru Casey i wszystko jest kontrowane sympatycznym humorem to jest to całkiem strawne. Jednak im dalej w las tym więcej drzew. Z każdą minutą dostajemy coraz więcej wielkich słów, a pod koniec od ilości nieznośnego patosu może rozboleć głowa. Od strony aktorskiej najlepiej wypada Clooney ze swoimi zgryźliwymi docinkami i ogólnym pesymizmem. Fani Hugh Lauriego z kina wyjdą raczej zawiedzeni. Aktor dostał postać jednowymiarową, nie dającą wielkich szans na pokazanie talentu.

„Kraina jutra” to film, który stara się wrócić nam pewien zapominany powoli rodzaj kina. Twórcy przyjęli jednak na swoje barki zbyt wiele. Nie do końca udało im się udźwignąć własny koncept. Być może, gdyby zamiast na propagowaniu wielkich idei, Brad Bird bardziej skupił się na budowaniu ciekawej historii i nieco bogatszej wizji świata mielibyśmy młodzieżowy klasyk. A co dostaliśmy? Kilka dobrych momentów przykrytych zdecydowanie zbyt dużą ilością nadętych frazesów.

Za seans dziękujemy: 

Dziennikarz

Redakcyjny hipster. Domorosły krytyk filmowy, fan mieszaniny stylistyk i kreatywnego kiczu. Tępiciel amerykańskiego patosu i polskich kom-romów

Więcej informacji o
, , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?