Mamy grudzień, a więc sezon filmów o tematyce bożonarodzeniowej uważam za otwarty. W kinie i na DVD znajdziecie wiele propozycji i najczęściej będą to komedie familijne o miłości, kłótniach i godzeniu się na Święta. „Krampus” stoi do tych produkcji w opozycji i to czyni go filmem co najmniej interesującym.
Tytułowy Krampus to wywodząca się z niemieckiej mitologii rogata kreatura, która w przeciwieństwie do Świętego Mikołaja, pojawia się po to by karać niegrzeczne dzieci. Bohaterem filmu jest natomiast dwunastoletni Max, dla którego Gwiazdka nie jest najlepszym okresem. Jego matka Sarah (świetna Toni Colette), perfekcyjna pani domu, jest już umęczona świątecznymi przygotowaniami. Ojciec (Adam Scott) stara się po prostu przetrwać te kilka dni, a starsza siostra Maxa zupełnie nie zwraca na nic uwagi. Na domiar złego na świąteczny obiad właśnie przyjeżdża rodzina: zgryźliwa, uzależniona od ponczu ciotka, oraz siostra Sarah z mężem myśliwym i upierdliwymi dzieciakami. To się nie może udać.
Początek filmu jest niewinny i dobrze spełnia funkcję niezłej świątecznej komedii w klimacie „W krzywym zwierciadle: Witaj Święty Mikołaju”, co jest bardzo dobrą rekomendacją. Jednak jak wspominałem, obraz Michaela Dougherty’ego to nie jest zwykła świąteczna komedia. Jazda bez trzymanki rozpoczyna się, kiedy Max niechcący przywołuje złego ducha. Tytułowy Krampus pojawia się wraz ze śnieżną zamiecią i przerażającymi pomocnikami, którzy będą chcieli zebrać krwawe żniwo. Z pozoru niewinne ozdoby, dekoracje i zabawki zamienią się w krwiożercze monstra, które chcą złapać osamotnionych domowników i wciągnąć ich do krainy cieni. Czy rodzinie uda się zjednoczyć i stawić czoła złemu demonowi Świąt?
Reżyser „Trick ‘r Treat”, a zarazem scenarzysta filmów o X-men, pełnymi garściami czerpie tu ze stylistyki horroru, chociaż „Krampusa” łatwiej podciągnąć pod mroczną, szaloną baśń. Bawiłem się świetnie, kiedy uzbrojeni w strzelby domownicy walczyli z miasteczkowymi ludzikami, szalonym klaunem czy aniołkiem-mordercą, a na końcu tego łańcuch dziwactw czekał jeszcze wielki, majestatyczny rogacz z kopytami: Krampus. Cały ten galimatias przywodził mi na myśl „Evil Dead 2”, chociaż tegoroczna produkcja praktycznie pozbawiona jest krwi. Ale w żadnym wypadku nie napięcia i atmosfery grozy, którą świetnie czuje Dougherty.
Na plus wypada też casting. Adama Scotta po prostu nie da się nie lubić, Toni Colette idealnie wciela się w postać zrezygnowanej kury domowej, a drugi plan błyszczy dzięki Davidowi Koechnerowi i Conchacie Farell. Wyraziści (w większości) bohaterowie ciągną film, a świetny humor znakomicie kontrapunktuje gwałtowniejsze momenty. Nawet zakończenie, z pozoru sztampowe, w końcu ukaże swoje drugie dno.
„Krampus” to świetna rozrywka i miła odmiana względem nudnych, ugrzecznionych filmideł o Świętach. Zakładam, że propozycja tego typu nie podejdzie każdemu (czekam na miny matek z dziećmi, które pomyślą, że mamy do czynienia z drugim „Grinchem”!), jednak z pewnością warto dać jej szansę. Chociażby ku przestrodze, żebyśmy sami w tym roku nie ściągnęli sobie na głowę czegoś demonicznego.
https://www.youtube.com/watch?v=h6cVyoMH4QE