Nie będę Was okłamywał: „Szubienica” to horror o nastolatkach, dla nastolatków, na dodatek taki, gdzie dwóch reżyserów to jednocześnie dwóch scenarzystów, a to rzadko wróży coś dobrego. Jednocześnie jednak dzieło Travisa Cluffa i Chrisa Lofinga nie aspiruje do bycia czymś więcej niż 80-minutowym, banalnym straszakiem. A nuż właśnie czegoś takiego poszukujecie na dzisiejszy wieczór?
W 1993 roku w pewnej szkole doszło do tragedii. W trakcie przedstawienia jeden z uczniów zawisł na szubienicy, która miała pełnić rolę rekwizytu, i stracił życie. 20 lat później kolejne pokolenie w tym samym miejscu ma wystawić tę samą sztukę. Wszystko jest już prawie gotowe, jednak bohaterowie nie byliby sobą, gdyby nie wycięli czegoś głupiego. W przeddzień premiery włamują się do szkoły, by zniszczyć dekoracje i sabotować przedstawienie. Szybko okazuje się, że nie był to najlepszy pomysł, a echa wydarzeń sprzed dwóch dekad nadal głośno wybrzmiewają w szkolnych murach.
Kampania reklamowa „Szubienicy” była żywcem zerżnięta z kampanii fenomenalnego „Rec” – pierwsze filmy promocyjne ukazywały reakcję widzów na poszczególne sceny. Oczywiście krzykom i podskakiwaniu w kinowych fotelach nie było końca. I rzeczywiście – film ma kilka momentów, w których można się naprawdę wystraszyć, głównie w pierwszej połowie. Nic finezyjnego, ot typowe dla gatunku „jump scenes”, które w akompaniamencie ryku głośników siłą rzeczy sprawią, że się wzdrygniecie.
Horror utrzymany jest w konwencji found footage, ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami. O ile z początku kręcone „z ręki” opuszczone szkolne korytarze potrafią wrzucić ciarki na plecy, a pierwsze interakcje z tajemnicą z przeszłości nawet intrygują, z czasem „Szubienica” zamienia się w chaotyczny festiwal biegania i krzyczenia, w trakcie którego kamera na przemian pokazuje podłogę, ścianę lub czyjeś stopy. Nie wiem jak Was, ale mnie coraz bardziej to męczy.
Od strony aktorskiej również jest przeciętnie. Obsada to w zasadzie młodzi, niedoświadczeni aktorzy, dobrani według stereotypów i schematów. Młode, atrakcyjne dziewczyny muszą mieć duże cycki i dekolt, obowiązkowy jest też szkolny przystojniak i irytujący debil. Zapomnijcie o jakimkolwiek rozwoju postaci czy angażujących dialogach. Trzeba jednak przyznać, że w samej końcówce scenariusz potrafi zaskoczyć, a to już pewnego rodzaju osiągnięcie.
„Szubienica” to przeciętne filmidło, niemęczące widza ani swoim runtimem, ani wynurzeniami z tyłka. Od początku jest campowo i niezobowiązująco, a w wielu przypadkach to wystarczy, by wybrać się do kina na horror. Na każdy świetnie zrealizowany moment mamy tu jednak nudną czy kiepsko zagraną scenę, a więc dobrze bawić się będą wyłącznie zatwardziali miłośnicy gatunku.