„Kung Fury” – recenzja internetowego hitu!

Kicz Fury

Czy jest ktoś, kto nie słyszał o tym przedsięwzięciu? Wydaje się to niemożliwe, ale na wszelki wypadek opiszę pokrótce o co chodzi.  Po opublikowaniu krótkiego zwiastuna filmu w stylu lat 80. i kickstarterowej akcji, szwedzki reżyser otrzymał finansowe wsparcie od internautów. Ponad 630 tysięcy dolarów. Choć David Sandberg nie zebrał miliona potrzebnego mu do zrobienia pełnego metrażu, to nawiązał współpracę z Davidem Katzenbergiem i Sethem Grahame-Smithem.  Razem mają rozpocząć prace nad wersją pełnometrażową. Póki co wielkim sukcesem okazała się YouTube’owa premiera półgodzinnego „Kung Fury”. Co ciekawe, w filmie możliwość zagrania mieli jego internetowi mecenasi – na przykład za pewną kwotę można było stać się dawnym partnerem Fury’ego. Ale o czym opowiada „fabuła” tego arcydzieła? Kung Fury, mistrz sztuk walki i jednocześnie najlepszy gliniarz z Miami, musi cofnąć się w czasie, by pokonać największego bandziora wszech czasów: Kung Führera Adolfa Hitlera. Główny bohater udaje się w przeszłość dzięki pomocy największego hakera wszech czasów (dużo tych ponadczasowych ekspertów) – Hackermana. Niestety w wyniku błędu podróż Fury’ego w czasie przenosi go aż do ery wikingów, gdzie trafia na strzelające laserami z oczu dinozaury i… samego Thora. Brzmi absurdalnie? I o to chodzi!

https://www.youtube.com/watch?v=72RqpItxd8M

Kung Fury” to kicz, pastisz i tona nawiązań do filmów i gier z neonowych lat 80. Od pierwszej minuty dostajemy w twarz tak bezsensowną i wypchaną akcją fabułę, że pozostaje tylko rozsiąść się wygodnie na kanapie i wyłączyć myślenie. Film nie udaje poważnego nawet przez chwilę. Jeżeli ktoś w pewnym momencie stwierdzi, że bardziej absurdalnie się nie da, to po krótkiej chwili zostanie wyprowadzony z błędu. David Sanberg zadbał o to, by od strony technicznej całość naprawdę wyglądała jak kino klasy B z minionej epoki. Ujęcia miasta, charakterystyczne intra ukazujące bohaterów czy reklama rewolucyjnego telefonu – to wszystko pozwala stworzyć przekonującą aurę neonowego starocia. Miłym detalem jest to, że przez kilka chwil obraz traci na jakości zupełnie jakby był odtwarzany na zajechanym VHS. Efekty specjalne, tła i walki wyglądają nieźle, choć widać po nich trochę sztuczności. Na szczęście są estetyczne i w takiej rzemieślniczo poprawnej formie chyba nawet lepiej podkreślają niepoważny charakter filmu.  Elektroniczna muzyka Mitcha Murdera jest chyba najlepszym elementem całości, świetnie buduje aurę lat 80. Wisienką na torcie jest drewniane aktorstwo i one-linery głównego bohatera.

https://www.youtube.com/watch?v=ZTidn2dBYbY

„Kung Fury” to świetne widowisko, które jest obowiązkową pozycją dla tych, którzy odczuwają nostalgię za końcówką XX wieku i jego momentami dość przaśnej popkultury. Ten film to prawdziwy król klasy B, kino tak złe, że aż dobre. Myślę, że będzie to wyznacznik nowego retro trendu w kinie. Mankamentów „Kung fury” ma zaledwie kilka: brak wprowadzonego na siłę wątku romantycznego, epickiego końcowego pojedynku i to w zasadzie wszystko. Choć wielu osobom przypadłby do gustu bardziej, gdyby twórcy mieli nieco większy umiar we wrzucaniu nawiązań do filmów i gier. Absurd jest świetny, ale jego nadmiar bywa szkodliwy i z pewnością niektórzy stwierdzą w trakcie seansu, że twórcy trochę przeholowali. Ale tak naprawdę „Kung Fury” to genialne kino drugiej klasy i jego główną wadą jest to, że trwa tylko pół godziny. Jednak dzięki temu można go oglądać kilka razy z rzędu. Legalnie, w TYM miejscu.

http://i1.wp.com/www.99zulu.gr/wp-content/uploads/2015/04/kung-fury-poster.jpg

Redaktor

Twórca cyklu "Powrót do przeszłości". Wielki miłośnik spaghetti westernów, kina szpiegowskiego i fantasy.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?