Za każdym razem kiedy idę na polską komedię romantyczną zastanawiam się ile razy można przebijać dno od spodu? Ile razy można bić kolejne rekordy żenady waląc widza po łbie schematami w schematach schematów , stereotypami, nieśmiesznymi gagami oraz postaciami napisanymi naprędce po pobieżnej lekturze numeru Cosmopolitan. Nie tak dawno pojawiła się co prawda niezła Planeta Singli, która wydawała się być jakimś światełkiem w tunelu. Nadzieją na lepsze jutro, filmem, który wygląda jak film, a nie reklamówka szamponu do włosów. Szara, a w tym przypadku można raczej powiedzieć plastikowa, codzienność polskiego kina komercyjnego jednak szybko i bezlitośnie rozbija marzenia polskich widzów kolejnymi ciosami. Przed państwem film, który jest jak uderzenie w splot słoneczny, czyli Kochaj – produkcja której na pewno nie pokochacie.
Zapewne jesteście ciekawi jaki odgrzewany fabularny kotlet zaserwowali nam twórcy. Tym razem mamy tutaj bohatera zbiorowego w postaci grupy kobiet. Zgodnie regułami gatunku każda z nich prezentuje inne podejście do życia, nieco inne spojrzenie na kobiecą rzeczywistość. Co oczywiste, w zasadzie wszystkie są zbiorem stereotypowo stereotypowych stereotypów. Jest więc Sawa czyli prawie panna młoda, która wątpi w swoje małżeństwo (i goni za tajemniczym aktorem), nieszczęśliwa samotna matka Weronika szukająca miłości, dziennikarka Oliwia wdająca się w romans z premierem oraz narwana Anka, która zmienia facetów niczym rękawiczki. Dziewczyny spędzają razem wieczór panieński, który staje się pretekstem do zmierzenia się ze swoimi sercowymi problemami oraz drogą do odnalezienia szczęścia. Oczywiście nie muszę dodawać, że szczęście w tej filmowej rzeczywistości oznacza znalezienie sobie faceta.
Schematy i stereotypy nie są jednak w gatunku komedii romantycznych błędem niewybaczalnym. Wszak większość produkcji, które kochamy gdzieś tam odwołuje się do pensjonarskich i romantycznych marzeń o dozgonnej miłości i domku na przedmieściach. Oko można też przymknąć na to skrajnie patriarchalne i anty-kobiece przesłanie całości. Nie takie rzeczy się już widziało. To co jednak w Kochaj razi najbardziej to toporność pomysłów i subtelność całości godna ciosu sztachetą w męskie krocze. Naprawdę, w tym filmie zawodzi niemal każdy element. Poczynając od koszmarnych dialogów w stylu: „Jesteś kardiochirurgiem, ale w moje serce nie masz wglądu” czy „Miłość jest jak sraczka. Przychodzi niespodziewanie”, przez inscenizacyjną biedę, która w oczy kole (W filmie są dwa wesela. Na obu prawie nikogo nie ma, a jedynym podanym daniem jest tort), a na żenujących żartach i gagach kończąc (niech pierwszy rzuci kamieniem kogo może rozśmieszyć odsłonięty pośladek albo jedzenie kebaba w slo mo…). Obrazu rozpaczy dopełnia fatalna ścieżka dźwiękowa (zapomnijcie o wykorzystanym w trailerze You Really Got Me) wypełniona piosenkami, które przypominają „relaksacyjne ścieżki dźwiękowe”, które można usłyszeć na stacji benzynowej.
Męczące jest też niestety oglądanie tego, jak bardzo twórcy nie mają pomysłu na to w jaki sposób poprowadzić wszystkie historie bohaterek do obowiązkowego happy endu. Dość powiedzieć, że niemal wszystkie wątki sercowe rozwiązują się w Kochaj same, w dużej mierze poza kadrem. W kadrze bowiem bohaterowie męczą się tylko w dialogach, z których niewiele wynika. Widz musi jedynie na wiarę przyjąć, że krew zawodnika MMA na sukience i schlanie się na przypadkowym weselu to sposób na ułożenie sobie życia na nowo w jeden wieczór. Niezamierzenie zabawny jest z kolei fakt jak bardzo film ten próbuje naśladować rzeczywistość jednocześnie tworząc niejako inny wymiar. Samotna matka utrzymuje się z dziwacznego bloga, całość rozgrywa się w wielkich luksusowych domach, a bohaterki rozbijają się po mieście Jaguarem.
Dużo mniej zabawny jest już fakt, że gra tu zastęp mniej lub bardziej uznanych aktorów. Niestety większość z nich nie za bardzo wie co ze sobą zrobić (przoduje tu zwłaszcza Olga Bołądź). Na plus wyróżnia się chyba tylko Kożuchowska i Gąsiorowska, której postać ma jakiś tam wdzięk. Czy są w Kochaj jakieś plusy? Znaleźć udało mi się tylko jeden. Jest tu jedno całkiem zgrabne cameo nieco zapomnianego polskiego polityka. Na tym jednak koniec dobroci. Jeśli więc, drogi widzu, chcesz oszczędzić sobie 1,5 godziny, które mogą przyprawić o kilka siwych włosów, omijaj w kinie film z daleka. Obojętnie czym będziesz chciał się zająć (a choćby pieleniem pola golfowego), będzie to przyjemniej spędzony czas niż seans tego filmu.