Jedność to niewyobrażalna potęga!
Na ekrany polskich kin wkracza najdroższy chińskojęzyczny film w historii kinematografii. Liczący niemal 65 milionów dolarów obraz to zrealizowane z ogromnym rozmachem historyczne widowisko, które bez problemu może stanąć w szranki z najbardziej kasowymi hollywoodzkimi superprodukcjami. Daniel Lee daje kinomanom możliwość zgłębienia pięknej i wzruszającej opowieści o jedności, oddaniu, poświęceniu, honorze i przyjaźni. Zainteresowani? To zapraszamy do lektury poniższego tekstu.
„Wojna imperiów” reklamowana jest jako produkcja oparta na faktach, co nie do końca jest zgodne z prawdą. Film koncentruje się na ukazaniu bitwy o Jedwabny Szlak, stoczonej pomiędzy chińskim imperium a cesarstwem rzymskim. Przedstawiona z ogromnym rozmachem batalia jest w zasadzie w całości fikcyjna. Archeolodzy donoszą o możliwym starciu obu ludów, lecz nie posiadają żadnych wiarygodnych zapisków potwierdzających ich przypuszczenia. Badacze nie wykluczają natomiast tego, że mogło niejednokrotnie dochodzić do kontaktu Rzymian z Chińczykami. Jedwabny Szlak był pewnego rodzaju pomostem łączącym Zachód z wielkimi królestwami Wschodu. Stanowił tętnicę kultury i handlu, pozwalającą uzyskać pożądane oraz egzotyczne towary, co musiało prowadzić do mimowolnego kontaktu Rzymian z chińską nacją. Ponadto obecność legionistów we wschodnich królestwach mogą potwierdzać szczątki domniemanego miasta Liqian. Przeprowadzone w tamtym obszarze wykopaliska zaowocowały odkryciem rzymskich monet, charakterystycznych dla tego narodu pozostałości fortyfikacji obronnych oraz kości wysokiego mężczyzny. Zatem „Wojna Imperiów” to film zbudowany na podstawie domniemanych wydarzeń, przypuszczeń i przesłanek związanych z historią chińskiego imperium.
Opowieść rozpoczyna się od wyprawy zespołu badaczy w poszukiwaniu legendarnego miasta Regum (Liqian), które zostało wzniesione na cześć bohaterskich legionów rzymskich – dzielni żołnierze wspomogli w walce 36 zjednoczonych nacji przeciwko tyranii bezwzględnego Tyberiusza. Ekipa naukowców zaciekawiona odrzuconymi przez archeologów manuskryptami wojskowymi z czasów Dynastii Han postanowiła na własną rękę odnaleźć dowody potwierdzające ich wiarygodność. W końcu natykają się na zgliszcza jakiegoś miasta. Przeprowadzając skanowanie pozostałości i analizując odkryte zapiski, bohaterowie zagłębiają się w piękną historię opowiadającą o obronie Jedwabnego Szlaku przed najeźdźcami. Widzowie wraz z badaczami przenoszą się następnie 2000 lat w przeszłość, do czasów panowania Dynastii Han.
Przedstawiona przez scenarzystów historia, dzięki świetnie pomyślanemu wstępowi, przybiera formę legendy opowiadającej o bohaterstwie dowódcy specjalnego oddziału przeznaczonego do ochrony Jedwabnego Szlaku – Huo Ana. Snuta przez nich opowieść jest niecodzienną gatunkową hybrydą, czerpiącą ze swoich składowych najlepsze wzorce i motywy. W związku z tym „Wojnę imperiów” najlepiej sklasyfikować jako przygodowy film historyczny, w którym znajdziemy elementy charakterystyczne zarówno dla komedii, dramatu, jak i romansu. Takie niecodzienne zastawienie gatunkowe w połączeniu z konwencją legendy zbudowanej na mieszance fikcyjnych wydarzeń oraz faktów z okresu panowania Dynastii Han owocuje porywającą i absorbującą opowieścią, przy której czas płynie jak z bicza strzelił. Zawarty potencjał w historii twórcy wykorzystują niemal w stu procentach. Potrafią zachować odpowiedni balans pomiędzy danymi gatunkami, dzięki czemu ich dzieło bawi, wzrusza oraz zapiera dech w piersiach. Szczęśliwie twórcy zrezygnowali z konwencji suchej kroniki wydarzeń, która przy dwugodzinnym seansie mogłaby być zbyt nużąca i wyczerpująca dla wielu kinomanów.
Pierwsza połowa filmu to standardowa komedia akcji z brylującym na ekranie Jackiem Chanem. Widzowie mają tutaj okazję poznać głównych bohaterów filmu, ich priorytety, system wartości, jak również przeszłość. Domeną tego segmentu jest udany humor sytuacyjny będący zasługą Jackiego Chana – elementy humorystyczne występują nawet w trakcie pojedynków – który dysponując niezaprzeczalnym talentem komediowym wciąż potrafi bawić. Druga część produkcji jest już znacznie bardziej dramatyczna. Film diametralnie zmienia swój charakter. Widowisko staje się dynamiczniejsze, wzruszające oraz emocjonujące. Dzięki zawiązanej w pierwszej połowie filmu nici sympatii z bohaterami obrazu, w napięciu śledzimy ich dalsze losy, które wcale nie muszą skończyć się pozytywnie. Dobrze wyważona fabuła powinna trafić do szerokiego grona odbiorców, spełniając ich wymagania oraz oczekiwania. Mimo to bardziej wymagający kinomani będą mogli ponarzekać na dość przewidywalne rozwiązanie fabularne, ale to detal, który w żaden sposób nie odbiera przyjemności ze śledzenia oferowanej nam przez scenarzystów historii.
Równie ciekawa wydaje się nietuzinkowa wymowa filmu. Twórcy „Wojny imperiów” próbują pokazać, że poprzez wzajemny szacunek, jedność i wspólną pracę jesteśmy w stanie osiągnąć rzeczy z pozoru niemożliwe. Widać to na przykładzie współpracy Rzymian z Chińczykami. Nacje, wymieniając się swoim wieloletnim doświadczeniem oraz wiedzą, są w stanie przekraczać granice, które byłyby dla nich osobno nieosiągalne. Zderzenie dwóch różnych cywilizacji i ich wzajemna pomoc ma widzom uświadomić, że pomimo różnic, innego wyglądu, religii czy też światopoglądu, jesteśmy w zasadzie tacy sami – poniekąd jest tu mowa o tolerancji. Rzekome różnice wcale nie muszą być powodem waśni. Mogą być równie dobrze elementem spajającym obce kultury, co zostało doskonale uchwycone przez reżysera „Wojny imperiów”, Daniela Lee. Warto też wspomnieć o wymownym zakończeniu, które w idealny sposób podsumowuje całą opowieść. Aby nie zdradzać szczegółów, powiem tylko tyle, że są ważniejsze rzeczy na świecie niż sława oraz bogactwo, o czym szczęśliwie w porę zrozumieli poszukujący legendarnego miasta Regum badacze.
Na uwagę zasługuje stojące na wysokim poziomie aktorstwo. „Wojna imperiów” może się poszczycić międzynarodową obsadą, która spełniła pokładane w niej nadzieje. Pierwsze skrzypce w filmie gra praktycznie niestarzejący się Jackie Chan, który potrafi odnaleźć się dosłownie w każdej sytuacji. Aktor posiada wrodzony talent komediowy, lecz gdy zachodzi taka potrzeba, bezproblemowo radzi sobie w scenach dramatycznych. W „Wojnie imperiów” gra na „pełnym gazie”. W roli szlachetnego idealisty, jakim jest Huo Chan, sprawdza się doskonale – jest wiarygodny i przekonujący. Nie można mu niczego zarzucić. Podobnie jest zresztą z towarzyszącym mu na ekranie Johnym Cusackiem, dla którego „Wojna imperiów” to jeden z lepszych obrazów w jego filmografii na przestrzeni ostatnich lat. Wykreowany przez wspomnianego aktora bohater stanowi poniekąd przeciwieństwo Huo Ana odegranego przez Jackiego Chana. Generał Lucjusz jest bardziej powściągliwy oraz twardo stąpa po ziemi. Zdradzony przez własny naród, zniesławiony i skazany na wygnanie nie ufa ludziom, do których stracił po prostu szacunek. Bohater przestał wierzyć w sprawiedliwość i dobroć, jednak pod wpływem Huo Ana, jego zasad oraz światopoglądu, na nowo odzyskuje wiarę w ludzi. Ponadto należy również wspomnieć o głównym czarnym charakterze obrazu – generale Tyberiuszu, którego rola przypadła w udziale Adrienowi Brody’emu. Mimo że aktor pojawia się dopiero w drugiej części filmu, to potrafi skraść całe show dla siebie. Jest wyrazisty, a wykreowany przez niego skorumpowany generał spełnia swoją funkcję – to prawdziwy badass, którego nie da się polubić za żadne skarby świata. Brody bawi się swoją rolą, niejednokrotnie szarżując na ekranie, lecz zachowując przy tym odpowiedni umiar. Aktorsko film wypada całkiem nieźle, powiem więcej – jest lepiej, niż było można oczekiwać, szczególnie ze względu na słabsze lata dwóch ostatnich, rzeczonych powyżej aktorów.
Imponujące wrażenie robi oprawa audiowizualna. Twórcy należycie spożytkowali dostępne środki, oferując widzom widowiskowe sceny walki, piękne zdjęcia oraz zapierające dech w piersiach sceny batalistyczne. Na szczególną uwagę zasługują oczywiście akrobatyczne popisy aktorów. Jackie Chan młodzieniaszkiem już nie jest, lecz w filmie daje z siebie wszystko. Sceny walki wręcz z jego udziałem zachwycają świetną choreografią oraz nieskazitelnym montażem. Jeszcze lepiej wypadają pojedynki z użyciem broni białej, w których twórcy popisują się dużą pomysłowością. Już dla tych kilku scen zdecydowanie film warto zobaczyć. Ponadto „Wojna imperiów” może poszczycić się bardzo dobrymi zdjęciami, które nieźle oddają atmosferę pustynnych krajobrazów. Jaskrawe i pełne barw za dnia oraz stonowane, monotonne i głębokie nocą dają naprawdę niezwykły kontrast. Plusem dzieła są również sceny batalistyczne. Końcowa batalia cieszy oko, a twórcom udaje się opanować ekranowy chaos, ukazując widzom rzeczoną potyczkę z perspektywy kilku bohaterów. Pod względem realizatorskim produkcji nie można niczego zarzucić. Warto też wspomnieć, że dzieło jest bardzo realistyczne i brutalne. Może krew nie leje się na ekranie litrami, jednak odcinanie rąk lub podrzynanie gardeł robi wrażenie. Produkcja dostała kategorię wiekową R, co twórcy skrupulatnie wykorzystali. Brak tutaj ugrzecznień, a większość zabójstw pokazana jest wprost. Zapomnijcie o symbolice i półśrodkach.
„Wojna imperiów” to zaskakująco dobry film, na który z pewnością warto poświęcić swój czas. Nie jest to przełomowe widowisko wytyczające nowe kierunki w kinematografii, ale przyjemne kino rozrywkowe zrealizowane z ogromnym rozmachem, zawierające ponadto ciekawe spostrzeżenia i refleksje odnośnie życia.
„Wojna imperiów” reż. Daniel Lee – Ocena Movies Room to : 65/100